Czemu jest mi tak trudno podążać drogą, którą idę? Czemu kwestionuję, to co mnie spotyka? Czemu zawsze pragnę czegoś innego, czegoś nowego? Aż po horyzont widzę tylko pragnienia. Pragnienie abym codziennie budził się z radością do życia. Pragnienie abym wszystko przyjmował jako najlepsze co mogło mnie spotkać. Pragnienie abym z łatwością i lekkością szedł przez kolejny dzień. Abym nie pytał się gdzie mam iść? co teraz? czy na pewno robię to co powinienem?
Skąd to się bierze, czemu tak się dzieje? A może bardziej wkurza mnie pytanie: po co to jest właśnie takie ciężkie? Skoro jest droga do Boga, to czemu wydaje się być taka trudna? Podobno jest na wyciągnięcie ręki? Wystarczy się tylko otworzyć? Ja pierdolę. Niby jak mam to zrobić? Złość, która przesiąka mnie bo tego nie potrafię, rozsadza mnie od wewnątrz. Wylewa się na wszystko z czym mam do czynienia. I staram się płynąć z nurtem i widzę jak to działa ale wcale mi się to nie podoba. Jestem rzucany w różne miejsca, spotkania, na których nie chcę być. Próbuję w nich się odnaleźć, zaakceptować ale tak bardzo ich nienawidzę. Tak bardzo chcę aby było inaczej. Jak inaczej? Tego kurwa nie wiem. Nie wiem co mogłoby być innego. Nie wiem, co mógłbym chcieć aby było lepiej. Już tyle razy próbowałem. Już tyle nowego wymyślałem. I zawsze dostawałem to czego pragnąłem i nie dało mi to tego czego chciałem. I teraz kiedy już chcę poddać się Twojej Woli, nie potrafię. Nie chcę tego co dla mnie przygotowałeś. Czemu tego nie chcę? Czemu tak trudno jest mi iść tam gdzie mnie prowadzisz? Ten opór, który we mnie jest – już go nie chcę. Jestem gotowy go oddać ale nie wiem jak. Czemu dajesz mi to pragnienie, tą chęć, a nie dajesz umiejętności? Czy ta ścieżka jest dla mnie za trudna? Czy chcesz mojej porażki? Czuję bezsilność, czując, że mam wszystko.