Kładę się spać z nienawiścią do siebie. Tak bardzo nienawidzę tego czym jestem, jaki jestem, kim jestem. Nienawidzę swojej niedoskonałości. Nienawidzę słów, które wypowiadam, nienawidzę tego co robię, jak robię. Nienawidzę każdej zatrutej cząstki, z której jestem zbudowany. Nienawidzę każdego atomu, z którego wyrasta to, czym jestem.
Czemu tak bardzo mnie nienawidzisz, że stworzyłeś mnie właśnie takim czymś?
Czemu zbudowałeś mnie właśnie z takich elementów, które brzydzą i odrażają?
Czemu nie mogę zrzucić z siebie tego syfu, tego kokonu i spojrzeć, wydostać się, uciec?
Ja tym jestem.
Ja jestem tym szlamem, które porasta wszystko czego tylko dotknie.
Ja jestem tą zarazą, która szerzy, powiela, kopiuje, przekazuje.
Nienawidzę siebie za to czym jestem, jaki jestem, czym się staję, co powoduję, czego nie zmieniam, co knuje, co planuje, co realizuje.
Czemu nie mogę być naj.
Najmilszy, najukochańszy, najwspanialszy, najdelikatniejszy, najwyrozumialszy, najpiękniejszy, najszczęśliwszy, naj
Czemu muszę być naj
Najmarudniejszy, najprzerażający, najwredniejszy, najbiedniejszy, najponurniejszy, najnieszczęśliwy, naj
Czemu, czemu ?
Po co, po co?
Nienawidzę tego, że tak to stworzyłeś. Nienawidzę …
I po co?
Po co nienawidzę, skoro nie umiem się wydostać? Po co nienawidzę, skoro nie umiem się zmienić?
Każdą cząstkę z której mnie zbudowałeś odrywam jedna po drugiej. Każdej z nich się przyglądam i z obrzydzeniem wyrzucam za siebie.
I patrzę na to co z nich powstaje
I widzę siebie złożonego od nowa. Takiego samego, od nowa zlepionego z tego samego.
I po co? I na co, to wszystko?
Czemu jestem, a nie mogę być?
Czemu ja, nie on?
Po co?