Dwadzieścia dni później
Czy szczęścia mogę się nauczyć? Czy mogę coś pomyśleć, powiedzieć, zrobić by być szczęśliwym? Czy ja, ja mogę dokonać, zrealizować coś co pozwoli mi zmienić to, jak patrzę na każdą chwilę, każdy dzień mojego niedokonanego życia.
Dwadzieścia dni przyszło mi czekać aby ponownie napisać chociaż mały fragment tego teksu. Dwadzieścia dni. Co powstrzymuje mnie przed tym pisaniem? Brak jego sensu i celu? Czy tak naprawdę to lubię czy może muszę, a może uważam, że powinienem? Czemu trwonię, marnuję czas, który otrzymuję? Czy na pewno go marnuję? Czemu uważam, że tak jest? Skąd myśl, że powinienem, że mógłbym robić coś innego, wartościowszego? Czemu nie umiem docenić tego co się dzieje, co się wydarzyło? Czemu zawsze szukam poza tym gdzie i kiedy jestem?
Spoglądam na stertę książek, które leżą koło mojego łóżka. Obracam powoli głową dookoła pokoju i nie znajduję miejsca, w którym nie leżałaby choćby jedna książka. Tyle mądrości, tyle jebanej mądrości, którą należałoby spalić. Nic z tego co tu leży, nie dało mi, nie nauczyło mnie tego jebanego szczęścia. A może po prostu ja jestem jakiś tępy i nie umiem pojąć jakiejś prostej rzeczy, która zawarta jest w tej jednej, a może we wszystkich z nich.
To są tylko chwile. To są tylko wyuczone chwile szczęśliwości, które umiałem zmaterializować dzięki tym naukom. Jeżeli coś nie jest wieczne nie jest prawdą. Jeżeli coś jest kruche i nietrwałe nie jest prawdą!
Znowu czuję jak złość kipi mi w żyłach. Nie, ona jest w tętnicach, przenoszona razem z tlenem przez każdy układ w moim ciele, do każdej jego komórki. Nie ma tlenu bez złości. Nie ma oddechu bez złości. Nie ma mojego życia bez złości.
Cokolwiek nie pomyślę sprowadza mnie do tego jednego uczucia. Do tego motoru napędowego mojego istnienia. Nie, jest jeszcze strach. Ale on jest podstawą. On jest tym źródłem, z którego wypływa wszystko inne. Dzięki złości mogę coś robić, nie usiedzę, muszę działać. Gdybym tylko zatrzymał się na strachu byłbym sparaliżowany ale dzięki złości mogę postawić nogę i zrobić kolejny krok. Nie mogę jednak zapominać o strachu, który jest fundamentem mojego istnienia.
Kręcę się wkoło. Moje myśli, słowa, czyny dotyczą ciągle tego samego. Czemu nie umiem tego porzucić, wyjść ponad, rozpuścić, pozbyć się, przekroczyć, zaakceptować i po prostu pójść dalej?
Wiem, że dzisiaj wstanę i znowu pójdę robić to co robię, w oczekiwaniu na to, co wiem, mam nadzieję się wydarzy. Znowu postaram się zrobić coś, co spowoduje to, co chcę aby nastąpiło ale tak naprawdę przestaję w to wierzyć. Nie umiem odpuścić bo boję się, że jak raz tego nie zrobię, to szansa przejdzie mi obok nosa. Że akurat w tym dniu stracę to, co mogłem wygrać. Boję się stracić tej determinacji i uporu, bo tylko dzięki nim mogę osiągnąć to, co mogę osiągnąć.