Tonę w oceanie rozmyślań. Tonę w morzu możliwych scenariuszy, które co sekundę przelatują mi przez głowę. Czy coś z tego się wydarzy, czym może są to tylko niezrealizowane bzdury, na które nie warto zwracać uwagi. Wiem, że jutro znów się obudzę i pójdę znowu robić to, co robię cały czas. Tonę w tych wszystkich niewykorzystanych okazjach, które nie zaistniały, a o które cały czas proszę wszechświat. Tonę w myślach o lepszym życiu, o lepszym świecie, o lepszym mnie. Chcę wynurzyć się z tego szamba, w którym jestem odkąd otworzyłem oczy. Od jak dawna w nim jestem? Czy już jako dziecko zostałem do niego wrzucony i przez to nie znam nic innego? Skąd we mnie to przekonanie, że może jednak jest inny świat? Czemu odkąd otworzyłem oczy pragnę jedynie uwolnić się z tego przeklętego bagna?
Czy na pewno jutro się obudzę i wstanę i zacznę robić to co robię? Co to właściwie jest? Co ja właściwie robię? Próbuję przetrwać, przeżyć do starości? Próbuję odnaleźć, zrozumieć, poznać? Czym tak naprawdę zajmuję się cały dzień?
Po co we mnie te myśli, które każą mi robić to co robię? Kierują mnie każdego dnia, wskazują drogę, którą mam podążać i podążam nią jak ślepiec, który sam nie obrałby innej ścieżki. Boję się zejść, boję się zatrzymać, boję się przestać myśleć i zaufać.
Tylko czemu, komu miałbym zaufać? Kto, co wskazałoby mi inną drogę? Jak rozpoznać to, tego, który wskazałby to coś innego? Skąd uzyskać pewność, że akurat to, ten ktoś, jest tym czymś, kimś?
Leżę i próbuję zasnąć. Stoję i się nie ruszam. Idę, chodzę, krążę w miejscu. Nie umiem wybierać, a jednak wybieram. Nie umiem decydować, a jednak codziennie decyduję. Nie wiem jak i gdzie płynąć, a jednak płynę.
Jest jakiś prąd, jakaś siła, która wbrew temu co wydaje mi się, pcha mnie od brzegu do brzegu. Nawet jak nie chcę to i tak się dzieje. Nawet jakbym nie zdecydował, to i tak się wydarza. Brak decyzji jest decyzją. Brak działania jest wyborem.
Jak będzie, o ile będzie, wyglądał mój nowy dzień? To jutro, które powstanie po tym jak się przebudzę? Czy nadal będzie to znajomy świat, czy może coś co pozostało po wybuchu tej wielkiej bomby? Czy bomba naprawdę jest, musi być bombą. Czy nowy świat musi powstać w wyniku takiego zdarzenia? Czy to, co by pozostało po tym zdarzeniu, ten świat, byłby lepszy? Będzie lepszy?
Kto zadecyduje, kto zdetonuje ten wielki ładunek, który odmieni świat, bagno, w którym każdy z nas się pławi. Śmietnik, o którym tak niewielu wie, a jeszcze mniej zdaje sobie sprawę, że w nim żyje, a tylko promil ma go dość. Czy ten, kto ma klucz do tego aby to odmienić, może naprawdę to odmienić? Czy byłby bohaterem, czy może największym terrorystą? Czy usunięcie, wyczyszczenie brudu, to coś złego? Czy lepiej leczyć chorobę jedna po drugiej, czy może milion naraz? Czy ten, kto odnalazłby lekarstwo na to wszystko nie byłby przypadkiem … zbawicielem?
Czy ten klucz, który codziennie zabieram ze sobą do trolejbusu jest tym właśnie kluczem? Czy możliwe, że ja, który ma ten klucz i ja który ma te myśli, może być przypadkiem? Skąd we mnie to, co we mnie. Skąd to czym, kim jestem ma dostęp do tego czego ma?
Jak jutro wstanę, jeżeli jutro wstanę, to czy będzie to znak, że skoro jeszcze się to nie stało, to dlatego, że ten który miał to zrobić, jeszcze tego nie zrobił? Czy to nie będzie wyraźny znak, do tego, że staję się, stałem się właśnie tym kimś?