Chciałbym widzieć świat bez mojego filtra. Zobaczyć to co jest, takim jakim jest. Niewiara w to co widzę, opiniowanie tego, wybieranie, stawianie tez, odpowiadanie, domyślanie, obmyślanie, wyszukiwanie odpowiedzi, rozumienie, zrozumienie jest już takie męczące.
Nie ma we mnie za dużo akceptacji na to, co dzieje się przy mnie. Nawet najdrobniejsze rzeczy doprowadzają mnie do szału. Próbowałem je rozumieć, zrozumieć. Myślałem, że dzięki temu będzie mi lżej ale jest jak jest, zostało tak jak było, nie zmieniło to niczego.
Wszystko co opieram na wyborze, myśleniu doprowadza mnie do cierpienia. Cokolwiek wybieram, kończy się … w sumie to nie kończy się nigdy.
Nie umiem dostrzec całości, zrozumieć, a nawet jak wydaje mi się, że się udało, zmienia to nic. Te opinie, które są we mnie zakorzenione, nie pozwalają przejść nad tym, co zrozumiane. To, które rozgryzłem, staje się kolejną opinią i przeszkodą, którą już niedługo będę musiał pokonywać. Jeżeli tylko coś dało mi grunt, za chwile staje się kolejnym fundamentem do zburzenia.
Jak długo będę musiał burzyć to na czym stoję? To co stanowi moją podstawę, to na czym opiera się moje życie, na czym ja się opieram? Czy to wszystko jest do zniszczenia? Czy trzeba mieć jakiś fundament? Czy to co teraz jest moją podporą, jest tylko kolejną nierzeczywistością czy może już prawdą?
Na razie to co mi się wydawało, co miało mieć znaczenie, być wartością, szlachetnością, dobrocią, miłością, okazywało się mglistą nierzeczywistością. Było chwilowe, kruche, pozbawione podstaw łatwo poddawało się … czemu, komu? Opinii, świadomości, krytyce, zrozumieniu, rzeczywistości? To wszystko nie przetrwało prób, testów związanych z … życiem, rzeczywistością, dualnością? Wszystko było względne, zależne od sytuacji, zdarzenia. Nic nie okazało się … czym? Skałą, opoką, prawdą?
Czym naprawdę jest prawda, rzeczywistość?
Czym jesteś?
Czy jesteś?