Wybór tego klucza był jedynym wyborem jakiego dokonałem w moim życiu. Nigdy nie decydowałem, wszystko działo się samo. Teraz kiedy siedzę i trzymam ten klucz wiem, że moje życie jest w moich rękach. Cokolwiek teraz zrobię, będę musiał wziąć za to odpowiedzialność. Cokolwiek, od teraz, się wydarzy ja będę tego sprawcą.
Przynajmniej tak to widziałem jak podniosłem się z ziemi i wziąłem ten cholerny klucz do ręki. Teraz, wiele dni później, jakoś nie składa się to w całość. Nic się nie wydarzyło, nic nie zrobiłem. Dalej siedzę i nie wiem od czego zacząć. Myślałem, że klucz będzie tą pierwszą wskazówką, tym pierwszym krokiem, od którego zacznę podróż, zacznę nowe życie. Ale teraz wiem, że jeszcze nigdzie nie wyruszyłem. Nie postawiłem żadnego pierdolonego kroczku, a jedyne co czuję, to że się cofam.
Siedzę i rozmyślam. Siedzę i wracam w przeszłość lub wybiegam w przyszłość.
To co było, złość która na mnie spływa jak tylko sobie przypominam przeszłe zdarzenia sprawia, że nie jestem w stanie ruszyć z miejsca. Przypominam sobie wszystko i wszystkich, którzy mnie kształtowali, którzy mnie lepili, zdarzenia które mnie uformowały i nie umiem pogodzić się, że takim mnie stworzyły. To co było, ci ludzie sprawili, że byłem i jestem bezwładny. Że nie umiem ruszyć z miejsca, że czuję tylko lęk i ból braku decyzyjności. To oni, one doprowadziły mnie w miejsce, z którego nie umiem się wydostać.
A ja przecież byłem taki niewinny. Byłem niczym biała karta, która z ufnością czekała, zapisywała wszystko co się wokół działo. Nie oceniałem dopóki mnie tego nie nauczono. Nie błądziłem dopóki nie usłyszałem o drogach. Po prostu byłem i chłonąłem, doświadczałem to czego byłem świadkiem, świata do którego byłem wrzucony. Starałem się być szczęśliwy, starałem się przeżyć. Ale ten świat mnie deptał, gniótł i pokazywał, że życie nie jest dla niewinnych, miłych, romantycznych. Świat mnie nauczył reguł i zasad, dzięki którym mogłem każdego dnia mierzyć się z tym co rzucał mi pod nogi. Nie podobało mi się to. Nadal mi się nie podoba. Dlatego nie umiem iść dalej, boję się ruszyć bo wiem, że to co mnie czeka nie będzie przyjemne miłe ani dobre.
I wtedy wkraczam w przyszłość. To co wydaje się prawdopodobne i możliwe blokuje moje nogi tak samo jak to, co było. Umysł szybko wymyśla, oblicza prawdopodobieństwo tego co najgorsze, tego co może nastąpić. Długo się uczył i teraz wie, czego może oczekiwać. Nie umie, nie umiem inaczej. Przewidywanie pozwalało mi przetrwać. Rozglądanie, szukanie, dostosowywanie się, unikanie to były umiejętności dzięki którym osiągnąłem to, co liczy się najbardziej – przetrwanie. Nadal żyję. Nie mam się świetnie ale żyję i wciąż mogę… . Co mogę? Wegetować? Trwać? Żyć? Nie, to nie jest życie, to nieżycie.
Kiedy zaczęło się to nieżycie? Od narodzin? Od pierwszego płaczu? Od pierwszego bólu? Pierwszego złamanego serca? Od … , od myśli? Decyzji? Wyboru? Wiedzy? Świadomości?
Czy ten klucz był początkiem nieżycia, czy jego końcem? Czy na nim wszystko się skończyło, czy może wszystko się zacznie?
Na razie siedzę i patrzę na niego. Na to co symbolizuje, co umożliwia i co powoduje. Strach, lęk, ból, to wszystko co nie jest mi obce, a które zostało przez ten mały przedmiot spotęgowane. I mimo, że tak wiele powoduje, dotyka tego co wewnątrz … , przecież ten jebany klucz musi także coś otwierać.