Obudziłem się sam. Bestii już nie było. Odetchnąłem z ulgą. Ledwo przeżyłem. Wiedziałem, że ta ucieczka to był dobry pomysł. Wykazałem się wielką odwagą, a na dodatek przechytrzyłem taką wielką bestię. Leżałem i delektowałem się chwilą w której znowu byłem sam. Na razie nie groziło mi niebezpieczeństwo i tylko to się dla mnie liczyło. Szczęście – uczucie, które tutaj w zaświatach rzadko się pojawiało. I kiedy tak leżałem szczęśliwy, przypomniałem sobie morze. Wzburzone morze. Mimo, że ubrany byłem w ciepłą kurtkę, czułem przenikające zimno, spowodowane porywistym wiatrem. Jednak czułem także ciepło na twarzy. Słońce było wystarczająco mocne aby ogrzać jedyny kawałek ciała wystawiony na jego działanie. Miałem zamknięte oczy. Nic nie widziałem ale… słyszałem. Słyszałem gwar bawiących się dzieci. Słyszałem ciepły głos ich mamy, mojej żony. Czułem szczęście. Czułem wypełniającą mnie miłość. Chciałem otworzyć oczy, spojrzeć na to co się dzieje wokół mnie. Chciałem poznać ich wszystkich ale nie mogłem. Było to tylko wspomnienie z poprzedniego życia. Mogłem jedynie przeżyć to, co już przeżyłem. Nie mogłem tego zmienić. Jak to sobie uświadomiłem pragnąłem aby trwało to wiecznie, aby ta chwila nigdy się nie kończyła. Czułem dokładnie to, co czułem tamtego dnia. Na nowo połączyłem się z dawnym sobą. Jego myśli stały się moimi. I tak samo jak wtedy, teraz też chciałem aby trwało to wiecznie. Aby ten stan radości, szczęścia, miłości nigdy się nie kończył. Jednak podobnie jak wtedy, teraz także uczucie to było chwilą. Szybko zaczęły pojawiać się myśli związane z moim życiem w nieżyciu. Musiałem postanowić co dalej. Gdzie się udać, co zrobić. Nie mogę przecież tak bezczynnie leżeć i nic nie robić. Życie to ciągłe parcie do przodu. Nie można się zatrzymywać. Ten kto stoi, to tak naprawdę się cofa. Szybko otrząsnąłem się z marzeń sennych, wstałem i ruszyłem przed siebie. Nie miało znaczenia, w którą stronę się udam bo wszystko wyglądało tak samo.
Początkowy zapał, szybko zaczął gasnąć. Im dłużej szedłem tym więcej czarnych myśli krążyło po mojej głowie. Będąc samemu ciężko było skupić się na czymś innym niż próba odgadnięcia, co się ze mną teraz stanie. I mimo wysiłków ciężko mi było wymyśleć jakieś pozytywne zakończenie. Aby nie myśleć za dużo, próbowałem koncentrować się na małych rzeczach które widziałem przed sobą. Stawiałem sobie małe cele w nadziei, że umysł oddali się od negatywów. Tylko, że z niewiadomego powodu nawet do najdalej oddalonych punktów, docierałem za szybko i umysł szybko znudził się tym zajęciem. Może było to spowodowane tym, że zadanie było za łatwe i cel, który sobie obierałem nie był dostatecznym wyzwaniem?
Podróż ciągnęła się w nieskończoność. Nie czułem zmęczenia tylko znużenie. Chciałem aby cokolwiek się zmieniło. Chociaż żeby pojawił się jakiś las, może woda. Te góry też mogłyby być wyższe albo niższe. Cokolwiek. Od czasu do czasu próbowałem zmieniać kierunek w którym idę ale to też, nic nie dawało. Dostawałem kręćka. Czułem się jak chomik który biega w miejscu. Przez to, że nie czułem zmęczenia nie miałem informacji że coś robię, że tak naprawdę gdzieś idę. Monotonny krajobraz i mój jednostajny ruch powodował czasami złudzenie, że stoję w miejscu, a obraz sam się porusza. Do tego dochodziło poczucie winy związane z przeświadczeniem braku wykonanej pracy. Miałem myśli, że nic nie robię aby zmienić moje obecne położenie i przez to czułem się winny. Nie sądziłem, że zmęczenie może mieć też dobrą stronę, która informuje, że coś wykonałem, osiągnąłem. Aby temu przeciwdziałać robiłem sobie przerwy. Chwila bezruchu powodowała, że nabierałem odpowiedniej perspektywy ale z drugiej strony nie wypełniała wewnętrznej pustki, spowodowanej myślami o braku pracy. Przecież mogę się tutaj zmęczyć. Przecież już wcześniej, podczas ucieczek, biegłem tak szybko, aż padłem z wycieńczenia. Wstałem i spróbowałem biec jak najszybciej potrafię. Celem było zmęczenie. Celem było pozbycie się poczucia winy, obwiniania się za lenistwo. Jednak chęci nie na wiele się zdały. Bez zewnętrznego zagrożenia nie byłem w stanie zmusić się do szybszego biegu.
Po wielu nieudanych próbach padłem zrozpaczony. Rozpacz. Przecież mogę spróbować rozpaczać tak długo, aż w końcu stracę świadomość. Zacząłem przywoływać do siebie czarne myśli. Myśli o tym jak mi jest źle, o tym jak w tragicznej sytuacji się znalazłem. Sytuacji bez wyjścia. Bez jakiejkolwiek pomocy, skazany na wieczne cierpienie i zapomnienie. W końcu się udało. Straciłem świadomość.