Znowu sam. A już przez chwilę myślałem, że spotkałem kogoś wartościowego w tym miejscu. Wkurzają mnie te Zaświaty. Wkurza mnie ten Mieszany. Niech się goni z tymi swoimi głupim poradami. Poczułem w sobie przypływ energii. Wstałem. Czas ruszać przed siebie. Jak sam o siebie nie zadbam, to nikt tego za mnie nie zrobi.
Kolejne chwile wędrówki mijały niepostrzeżenie. W głowie cały czas miałem myśli związane z niedawnym spotkaniem, które nieprzerwanie wywoływało we mnie gniew. Ciężko nawet powiedzieć czemu akurat gniew. Po prostu go czułem. Dzięki niemu miałem siłę iść przed siebie. krajobraz nic się nie zmieniał. Cały czas las. Tak samo było wcześniej z pustynią. Jakby ktoś stworzył tylko kawałek a następnie zrobił kopiuj i wklej. Robiłem bardzo mało przerw, a jak już robiłem to krótkie. Gniew, który miałem w sobie dodawał mi sił. Zorientowałem się, że zaczynam go lubić. W końcu coś było jakieś. Cały ten bełkot, który miałem do tej pory w głowie, trochę ucichł. Gniew był wspólnym elementem przeżyć, które doświadczyłem w Zaświatach. Te wszystkie wydarzenia, które mnie spotkały sprowadzały się do tego jednego uczucia. I to mi się w nim podobało. Stałość. Był ze mną cały czas lecz tak naprawdę dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę. W końcu też uśmiech pojawił mi się na twarzy. Gniew stał się osią wokół której wszystko się toczyło. Osią wokół której budowały się moje doświadczenia tutaj. Nie wiedziałem co mnie tutaj jeszcze czeka ale na pewno odnalazłem w sobie przyjaciela – gniew. Jak tylko o nim pomyślałem zorientowałem się, że czuje go w każdej sekundzie. Usiadłem na trawie aby go poznać.
Czuję napięcie całego ciała. Lekki bezdech nie pozwala mi w pełni rozkoszować się oddechem. Wiem, że tutaj nie muszę oddychać ale i tak brakuje mi tego rytmu. Wdech, wydech. Mechanizm, który wprowadza rytm życia. Może to właśnie przez brak oddechu, rytmu nie umiem się tutaj odnaleźć. Nie wiem czy jestem spokojny, zmęczony, znużony. Oddychanie dawało mi punkt odniesienia, było latarnią dzięki której wiedziałem jak się czuję. I teraz brakuje mi go. Brakuje mi czegoś, co nawet nie jest potrzebne aby tu przetrwać. Ten brak wzmaga we mnie jeszcze większy gniew. Skutkuje to napięciem na twarzy w okolicach nosa i na policzkach. Gdy próbuję mu się przyjrzeć, nagle znika. Rozpuszcza się. Nie chce abym mu się przypatrywał. Nie chce abym go poznał. Ucieka … ale nigdy nie znika na zawsze. Cały czas gdzieś tam jest. Chowa się, a po chwili powraca niczym fala uderzająca w stromy klif. Czasami tylko lekko go muska, a czasami uderza z olbrzymią siłą wyrywając kolejne fragmenty skały. Wlewa się w każdą szczelinę mojego ciała, które ledwie jest w stanie Go pomieścić. W końcu, kiedy nie ma już dla niego miejsca, następuje wybuch. Gniew wylewa się na wszystko i wszystkich dookoła. Nie mogę go zatrzymać. Nie mam nad nim kontroli. Dopiero kiedy nie znajduje już żadnych barier, kiedy już nic go nie trzyma, kiedy jest już wolny, Gniew znika. Tak jakby wiedział, że nie może wypełnić całej przestrzeni, która jest poza mną. Dopiero wtedy wycofuje się do środka, do mojego wnętrza. Może boi się, że mógłby stracić swój dom, może boi się, że rozpuściłby się w całej nieograniczoności. Wraca do domu, którym jestem ja. Jednak zanim wróci na stałe próbuje jeszcze coś zdziałać. Jak tylko poczuje oparcie w moim wnętrzu znowu wybucha. Już nie tak intensywnie jak poprzednio ale jednak. I znowu. I znowu. Aż w końcu daje za wygraną i znika ze świata zewnętrznego z powrotem do mojego wnętrza. Jestem wykończony. Padam ze zmęczenia. Próbuje odgadnąć ale nie wiem skąd się bierze taka jego ilość. Nie wiem gdzie jest jego źródło. Wiem za to, że to on czerpie ze mnie energię. Posila się mną, wysysa mnie od ośrodka, pozbawia energii, żeruje na mnie. Na razie znowu ucichł ale ja wiem i On też, że cały czas jest we mnie, w swoim domu i nabiera sił na nowe rozdanie.