Cały czas mam w sobie złość na siebie, że nie umiem cieszyć się tym co mam. Cały czas pragnę czegoś nowego i wiecznie jestem niezadowolony. Niby wszystko jest ok ale zawsze mogłoby być lepiej. Czasami obserwuję z zewnątrz to co mam, oceniam to po swojemu i wkurzam się na siebie, bo czego więcej można chcieć? Złoszczę się bo się boję. Boję się o to, że skoro nie umiem docenić to co mam, to będzie dużo gorzej abym w końcu zrozumiał co straciłem. Tak jak w tym powiedzeniu: skoro myślisz, że masz źle, to weź sobie do domu kozę. Po miesiącu zrozumiesz, że tak źle nie było.
Boję się, że mogłoby mi się trafić coś strasznego, właśnie po to abym zrozumiał i docenił to, co do tej pory miałem. I co gorsza często wyobrażam to sobie w ten sposób, że to coś złego mogłoby dotyczyć także dzieci. Boję się o nie, wymyślam różne scenariusze, co mogłoby pójść nie tak i jak to coś zmieniłoby nasze życie. Największą abstrakcją jest to, że tak naprawdę w tych scenariuszach to siebie stawiam jako największą ofiarę. To zawsze siebie widzę jako najbardziej poszkodowanego. Stąd też mój lęk o to czy jestem dobry rodzicem. Czy na pewno zrobiłem wszystko, co tylko mogłem aby nie stała się im krzywda? Boję się o nie ale myślę też, co by to oznaczało dla mnie i w jakim świetle by mnie to postawiło. Całkiem popierdolone. Bo czemu coś, co miałoby mnie spotkać i ewentualnie nauczyć, ma w ogóle przybierać formę czegoś strasznego? A nawet jeżeli tak, to czemu miałoby dotyczyć także innych? Czy jest ktoś lub coś, co chciałoby mnie nauczyć czegokolwiek w tak okrutny sposób? Skąd myśl, że mógłby istnieć mechanizm uczenia, który przybiera taką formę? A co, jeżeli to ja sam tworzyłbym swoje życie? Czy oznaczałoby to, że mam w sobie jakiś destrukcyjny mechanizm, który doprowadzałby podświadomie do tego, że takie sytuacje się dzieją?
Uświadomiłem sobie, że zawsze stawiam się na pierwszym miejscu. To zawsze ja jestem osią, centrum myślenia. Nieważne na jak najstraszniejszą rzecz patrzę, widzą ją przez pryzmat siebie. To siebie umieszczam w centrum wydarzenia i analizuję jaki ma na mnie wpływ.
Trochę się tym przeraziłem, jeszcze trudniej było o tym napisać. Po co to zrobiłem? Bo mam nadzieję, że ten lęk po prostu zniknie. Że w końcu przestanę wymyślać niestworzone sytuacje, w których moje dzieci mogłyby się znaleźć. Że w końcu uwolnię je od tych moich czarnych myśli, bo jeżeli są pola morficzne, to chcę tworzyć te pozytywne. Nie chciałbym aby żadne „złe energie”, „złe myślenie” miało na nie jakikolwiek wpływ. No, a przede wszystkim chcę ochronić siebie przed tym, co mogłoby „mi” się złego przytrafić.