Dzisiaj znowu będę pisał o lęku i strachu. Nic dziwnego skoro to właśnie strach jest motorem napędowym mojego dotychczasowego życia. Przypomniałem sobie o tym wczoraj, kiedy tak po prostu zrobiłem coś głupiego. Coś czego już dawno nie robiłem i w sumie zapomniałem, że jeszcze taki jestem. Błaha sytuacja, która następnie wywołała we falę negatywnych myśli. Zacząłem bać się konsekwencji. Zacząłem wymyślać, co może się złego przytrafić w następstwie tego co zrobiłem. I znowu przypomniałem sobie o karmie. Karmie, która dla mnie jest wielkim lękiem. Bo jeżeli rzeczywiście działa, a w moim życiu od najmłodszych lat dostrzegałem, że coś w tym stylu jest, nawet nie znając tego pojęcia, to znowu mam przerąbane. I zorientowałem się, że prawie wszystkie decyzje, które podejmują są takie, a nie inne właśnie z myślą o karmie. Robiłem tak, a nie inaczej, z myślą o tym, co dobrego może z tego wyniknąć. Z drugiej strony tak wiele chciałem powiedzieć, tak wiele chciałem zrobić ale bałem się, co to może oznaczać dla mnie w przyszłości. I robiłem tak nawet wbrew sobie. Zatraciłem swój głos, zatraciłem siebie, bo bałem się, że ten ja, który zrobiłby to albo tamto, powiedział coś „złego” lub nawet pomyślał „nie tak jak wypada” miałby problemy i cięższe życie. I to działało. Dostawałem dużo dobrego i rzadko doświadczałem czegoś strasznego, a nawet jeżeli tak się działo, to szybko znajdowałem odpowiedź czemu. I nie wiem czy akurat moje życie ułożyło się tak, a nie inaczej właśnie przez to, że byłem „poprawny karmicznie” czy po prostu tak miało być. Wiem natomiast, że nieważne jakie decyzje podejmowałem, towarzyszył mi strach. Cały czas żyłem w obawie przed tym, co może mnie spotkać, a i tak mnie nie spotykało. Ale skoro cały czas bałem się tego i podejmowałem decyzje w obawie przed tym, to czy naprawdę byłem od tego wolny? Nie. I właśnie ta wczorajsza sytuacja mi o tym przypomniała. Znowu byłem na siebie zły bo mogłem przynieść na siebie nieszczęście. Zły byłem na to, że było to niekontrolowane. Po prostu się wydarzyło, a świadomość tego przyszła później, a wraz z nią lęk. Ale pojawiło się też coś nowego. Stwierdziłem, że już nie chcę dłużej żyć w tym strachu. Już nie chcę dłużej obawiać się tego co zrobię i powiem, bo często jest to nieświadome działanie. A skoro tak jest, to czy muszę obawiać następstw tego co się przydarzyło? Czy tak naprawdę mógłbym postąpić inaczej? Czemu znowu boję się tego, co to może wywołać? Czemu nie akceptuję siebie? Czemu boję się siebie?
I właśnie to ostatnie pytanie najbardziej mi wybrzmiało. Zdałem sobie sprawę, że boję się sam siebie. Że najbardziej boję się tego co sam mogę zrobić. I tak wiele wysiłku wkładam w to aby być porządny, dobry, miły, uprzejmy, a z drugiej strony tak często przytrafiają mi się sytuacje, w których taki nie jestem. I to właśnie tego, kiedy robię coś bezmyślnie, boję się najbardziej. Bo wtedy nie mam nad tym żadnej kontroli. I to dlatego, już dawno temu, myślenie postawiłem na straży mojego bezpieczeństwa. To właśnie myślenie, które „zna” konsekwencje i „wymyśla” co najgorszego może mi się przydarzyć stało się moim strażnikiem. Tylko uświadomiłem sobie, że ten strażnik kieruje się strachem. I teraz pozostają pytania: Czy chcę aby to właśnie strach był moim aniołem stróżem? Czy to strach ma być moim przewodnikiem? Czy to strach ma być drogą po której kroczę?