List 25

Czasami ogarnia mnie morze smutku. Z początku go nawet lubiłem. Zanurzałem się w nim. Szukałem w nim siebie. słuchałem muzyki, zatapiałem się w myślach i próbowałem z jego pomocą się określić. Wyobcowany, melancholijny, zamknięty w sobie, cichy, spokojny.  Później go ignorowałem, zagłuszałem. Robiłem to samo co wcześniej, tylko w innej formie. Też słuchałem muzyki, też ćwiczyłem ale intensywniej. Ubierałem gruby skafander, nie dopuszczałem go do siebie i czekałem aż sam minie. Później, zacząłem szukać przyczyny jego powstania w tym, co się ostatnio wydarzyło. W tym co zawaliłem, w tym, co mi się nie udało. Niby przestałem uciekać ale i tak chciałem się go pozbyć. Może już czas aby zaakceptować to, że jest. Tylko , że tak bardzo go nie chcę. Tak bardzo jest mi z nim źle. A najgorsze jest to, że jak go czuję, to myślę, że jestem tak daleko od mojego celu, że cały czas robię coś nie tak i tylko oddalam się od tego, co sobie postawiłem.

Co właściwie daje mi smutek? Przez rozpacz, w której jestem, szukam pomocy. Wołam do Boga o to aby pomógł mi z tym wszystkim, z czym nie dałem rady. Z tym, co wydaje mi się, że zawaliłem. Całe życie robię wszystko aby było idealnie. Abym ja i to co robię, było idealne. Nie akceptuję porażki i zawsze przypisuję ją sobie. Zawsze myślę, że można było zrobić coś lepiej. Z perspektywy „dzisiaj” i tego co widzę, oceniam to co wydarzyło się „wczoraj”. Zawsze znajduje coś, co powinienem był zrobić lepiej ale jak się cofnę do „wczoraj”, to przecież wiem, że nie miałem sił na nic więcej. Ale niby czemu tak było? Czemu nie wykrzesałem z siebie tego czegoś ekstra, co na pewno zmieniłoby to co dzisiaj?

Wtedy przychodzi smutek. Wtedy, kiedy to co jest, nie jest takie jak bym chciał aby było. Ze smutku rodzi się użalanie nad sobą i jęczące prośby do Boga o pomoc. Jakoś podświadomie uważam, że tylko takim biednym i jęczącym, udziela pomocy. I to właśnie robię. Staję się taki i czekam na to, aż w końcu On mnie uratuje. Aż w końcu ktoś zrobi za mnie to, na co ja już nie mam sił. Jednak wtedy przychodzi strach. Boję się, że stracę to co mam. Bo skoro nie umiem sobie radzić z tym, co mi dał, to na pewno mi to zabierze, a na moje miejsce wskoczy ktoś nowy, ktoś kto w Jego oczach będzie lepszy. A ja boję się oddać nawet kawałka tego co moje. Co wtedy będę miał? Co wtedy będę robił?

Cały czas uważam, że muszę zasłużyć na to co mam. A skoro mam dużo, to cały czas udowadniam, że Bóg zrobił dobrze obdarowując mnie tym wszystkim. I boję się stracić w Jego oczach, żeby mi tego nie odebrał. I może dlatego jak coś mi nie wyjdzie staję się biedny, smutny i żałosny. Bo przecież nikt nie odebrałbym takiemu komuś niczego. A zwłaszcza On.

Podobne

List VII

Mam w życiu takie momenty zwątpienia i rozpaczy, w których nie mam ochoty nic więcej robić. Następują po tym jak coś mi się nie uda.