Nie umiem nie patrzeć na łańcuch, który mnie powstrzymuje. W każdym dniu dostrzegam coś co mnie boli, co mnie zatrzymuje, z czym nie daję sobie rady. Nie umiem odwracać od tego wzroku. Chciałbym ale nie potrafię. Dlatego patrzę na każde ogniwo i próbuję je rozpuścić. Czemu patrzę na świat przez ten łańcuch? Czemu nie umiem po prostu żyć? Czy całe życie będzie polegało na niszczeniu ogniwa za ogniwem? Nie mam na to już sił. Przez ostatnie kilka lat nie robię nic innego. A może tylko tak mi się wydaję? Za każdym razem kiedy wydaję mi się, że jest lepiej, odkrywam coś nowego co mnie blokuje. Kolejna zasłona, przez którą się przedzieram. A może te zasłony nigdy się nie skończą? A może za nimi jest tylko więcej przeszkód?
Przypomniałem sobie wyprawę ze znajomymi nad morze. Szliśmy przez kolejne wydmy w nadziei, że akurat ta, która jest przed nami jest tą ostatnią. Ale te się nigdy nie kończyły. Byłem zmęczony, traciłem nadzieję, nie chciałem już dalej iść. I szedłem tylko dzięki temu, że oni szli. Szum morza stawał się coraz głośniejszy. Radość z dotarcia na brzeg była ogromna i przesłoniła całe zmęczenie, a sen był tak słodki.
Potrzebuję pomocy Boże.
Otwieram się na to, co mi zsyłasz.
Otwieram się na Twój głos.
Amen.