Czasami budzę się i jestem po prostu szczęśliwy. Nawet nie zdaję sobie z tego sprawy, póki nie zacznę mówić. Nagle z moich ust wydobywają się miłe, zabawne słowa. Pojawia się uśmiech i każdy wokół zaczyna dobrze dzień. Ten stan nie jest związany z niczym szczególnym. Po prostu się pojawia.
W sumie to długo pragnąłem go osiągnąć. Marzyło mi się takie wesołe przebudzenie i poczucie radości. Wiele wysiłku i pracy wkładałem w to aby móc go jak najdłużej utrzymać. A jak go traciłem, robiłem wszystko aby znowu się pojawił. Bo zawsze stan ten znika. Może to moja wina, a może coraz więcej spraw codziennych powolutku, pomalutku wdeptuje mój optymizm z powrotem tam, gdzie zazwyczaj się chowa.
Jednak teraz to już nie ma na mnie takiego wpływu jak kiedyś. Już nie pragnę wzbudzać w sobie tej szczęśliwości. I nie jest tak, że tego nie lubię, po prostu nie mam już sił tego robić. Wszystko co wydawało mi się, że mnie przybliża do tej radości, koniec końców okazywało się złudne. Teraz staram się zauważać jak się pojawia.
Zresztą stan ten, tak jak każdy stan znika, zatem nie jest tym, czego szukam. To do czego dążę jest i trwa. Dlatego dzisiaj tak jak każdego dnia idę dalej. Nie zatrzymuję się, bo nawet ten piękny stan nie jest tym, do czego zmierzam.