Kiedy zacząłem pracować nad sobą, byłem w rozsypce. Nie dawałem rady z dniem codziennym. Wszystkiego było za dużo. Za dużo czego chciałem, za dużo co musiałem. Zacząłem po prostu szukać sposobów aby sobie z tym wszystkim poradzić. I tych sposobów było też za dużo. Ciągle dowiadywałem się czegoś nowego, ciągle było coś co można by poprawić. A ja pragnąłem swojej zmiany. Chciałem być lepszy. Chciałem wpasować się w ideał, który był pokazywany w tym co czytałem i oglądałem.
Zacząłem, przynajmniej tak mi się wydawało, proces zmiany. Wszystko wskazywało na to, że idę w dobrym kierunku. Moje słowa były łagodniejsze, moje czyny lepsze. Nawet myśli bardziej znośne. Zmieniałem się i to bardzo. Nałożyłem na siebie mnóstwo „dobrych warstw”, dzięki którym to, co widziałem w lustrze wydawało się lepsze. Czułem to, widziałem to, byłem przekonany, że to prawda – jestem lepszy.
Ale tak naprawdę nie stałem się tym, czym pragnąłem się stać. Nie udało mi się. Wszystkie starania, których się podjąłem, tak naprawdę nie zmieniły mnie. Są tylko coraz ładniejszymi warstwami, które na siebie nałożyłem. Wiem to, bo czasami to, co wydawało się że już zniknęło, powraca. Stary, jary ja powraca i ma się dobrze. On nigdzie nie zniknął, po prostu schował się pod tym wszystkim „jaki powinienem być” i ma się wyśmienicie.
A ja go po prostu nienawidzę. Nie chcę taki być. Przecież, to wszystko co zrobiłem, było po to aby się go pozbyć. I uświadomiłem sobie, że tak naprawdę nienawidzę siebie. Że nigdy nie akceptowałem tego jaki jestem. Że ciągłe zmiany były po to abym stał się kimś, kogo będę mógł zaakceptować. Że zmienię się tak bardzo, aż w końcu będę mógł pokochać sam siebie.
Nie spełniłem tych wszystkich oczekiwań, które postawiłem na swojej drodze. Ich po prostu nie da się spełnić. Nie stałem się tym, co na siebie nałożyłem. Nie stałem się tym, kim pragnąłem być. Teraz szukam odpowiedzi na pytanie: Kim jestem?