Czasami budzi się we mnie taka cząstka czegoś. Nie wiem czym jest ale wiem, że jest wściekła. Zła na to co ją otacza, na to co ją więzi. Jest to na tyle dziwne, że nie czuję się jej częścią. Wyobrażam ją sobie, jako małego rozwścieczonego kogoś, który jest wewnątrz mnie i próbuje się wydostać z więzienia, które dla niej stworzyłem.
Te momenty, w których ją czuję są częstsze niż bym chciał. Na początku szukam na zewnątrz przyczyn, które budzą we mnie to coś. Praca, dom, ludzie, zwierzęta, zdarzenia, wiadomości, łapię się wszystkiego co jest w zasięgu wzroku. Ale to nie wystarcza. Złość ciągle narasta i kiedy w końcu pękam i to wszystko wylewa się na coś lub na kogoś, dopiero wtedy przychodzi chęć spojrzenia do wewnątrz. Skupiam się wtedy na uczuciach, które czuję i idę po nich jak po sznurku, szukając źródła tego wszystkiego. Jak w końcu jestem dość głęboko wtedy pojawia się to coś. To małe wściekłe coś, co przejęło moją głowę, myśli i stało się wszystkim czym w danej chwili jestem. I nie jest to miłe. Ma do powiedzenia dużo mało przyjemnych słów odnośnie tego co mnie, go otacza. Do ludzi, z którymi żyję, do świata w którym mieszkam. Ale i tak najwięcej ma za złe, do tego co go więzi. Do tego ciała, w którym mieszka, do przekonań, zasad, nakazów, które ograniczają jego wolność. Dobre wychowanie, moralność, lęk przed zmianami, trzymanie się tego co znane, jest tym co najchętniej by zniszczył i wydostał się na wolność. Jest wściekłe na więzienie, które mu zbudowałem. Ma też wiele do powiedzenia na temat Boga. Na to co stworzył, na to jak to działa, na to, że w ogóle go nie ma. Przeklina go, wyzywa, prowokuje w oczekiwaniu na reakcje. To wszystko jest podszyte lękiem ale i tak to robi, bo dłużej już nie może żyć w uwięzieniu.
Nie wiem czym to jest ale jedyne co mogę zrobić to, pozwolić mu na to wszystko. Pozwolić aby wrzeszczał, przeklinał, wyrzucał z siebie te wszystkie słowa, których się wstydzę, z którymi nie chcę się utożsamiać, których boję się wypuścić.
W końcu, po długim czasie, zasypiam. Jednak noc nie jest wtedy łaskawa. Daje nowe sny, które otwierają nieskończone drzwi, za którymi kryją się kolejne nierozwiązane zagadki. I kiedy się budzę pragnę aby to wszystko się skończyło. Mam już dość taplania się w tym nieskończonym gównie i próbie ogarnięcie tego wszystkiego. Tylko, że wraz ze mną budzi się to małe coś i z krzykiem zaczyna nowy dzień.