Jestem niedoskonały. Boli mnie to. Wkurza mnie to. Robię wszystko, by poczuć, by doświadczyć tego, że jestem wystarczająco dobry. Ścigam to uczucie odkąd pamiętam. Pragnę pochwał, pragnę uwagi, pragnę tego momentu, w którym będę mógł w końcu odetchnąć. Ciągle zmuszam się do robienia wszystkiego co tylko przyjdzie mi do głowy aby w końcu przestać. Nie ma w tym żadnej logiki. Cały czas walczę ze swoją niedoskonałością. Nie akceptuję porażek, nie umiem sobie z nimi radzić. Jak tylko coś mi nie wychodzi, to znaczy, że za mało się starałem. W każdym obszarze życia niedoskonałość kłuje mnie w oczy, nie daje mi spokoju.
Boli mnie też niedoskonałość w rozwoju duchowym, w praktykach, które miały dać mi wyzwolenie. W kółko czytanie tych samych rzeczy. W kółko wykonywanie tego samego, tylko po to aby całe to cierpienie się skończyło. A skoro nadal jest, to wydaje się, że nie dość dobrze to robię. Że jest we mnie coś co ogranicza mnie w tym rozwoju. Że muszę być tępy, skoro jeszcze tego nie załapałem. Że w kółko powtarzanie tych samych złych czynów, tych samych grzechów, czy innych niedoskonałości, wskazuje, że jestem jakiś nieogarnięty.
Takie mam myśli. Ale to tylko myśli. Wszystkie te przekonania o mnie, zresztą tak jak o wszystkim innym, można wziąć i wyrzucić do kosza.
Chciałbym to potrafić. Chciałbym umieć nie zwracać na nie uwagi, skupić się tylko na ja i w końcu odkryć to źródło, z którego się wyłaniam. Nie jest to proste. Ciągle się staram i w końcu wiem, że się uda. Na razie i tak nie umiałbym tego nie robić. Jak tylko próbuje przestać, to i tak coś ciągle wciąga mnie w to wszystko od nowa.
Boże potrzebuję Twojej pomocy. Już wiem, że bez Ciebie, nie uda mi się osiągnąć tego, co już dawno postawiłeś przede mną. Wiem, że pomożesz mi osiągnąć cel, który ciągle wybrzmiewa mi w głowie.