Czemu nie piszę o dobrych dniach? Czemu nie skupiam się na tym co pozytywne? Czemu tylko narzekam, mamrolę, czekam, oczekuję?
Te siedemdziesiąt dwa listy, siedemdziesiąt dwa dni, które budują obraz tego kim jestem.
Dla kogo ten obraz? Czemu właśnie taki?
Kiedy jestem szczęśliwy, kiedy wszystko dzieje się tak jak chcę, wtedy nie mam potrzeby pisania. Chcę wtedy pozostać w tym, mieć to, być tym, takim, jaki wtedy jestem. Nie rozpraszam się, nie burzę tego co się wtedy dzieje. Chłonę to co jest, to czego chciałem, to co się zmaterializowało, to co uważam za dobre. Nie piszę, bo po co. Już mam to czego chciałem, o co prosiłem, co chwilowo otrzymałem.
I jest to tylko chwilowe. Nie umiem tego zatrzymać, nie umiem zrobić by trwało wiecznie.
Dobre i złe. Chcę i nie chcę.
Cały czas patrzę na i wybieram świat podzielony w ten sposób. Nie umiem, nie widzę jedności. Szukam i wybieram to co korzystne, dla mnie najkorzystniejsze.
Jestem szczęśliwy, nie chcę zmiany. Jestem nieszczęśliwy, pragnę zmiany.
Kim jestem? Czym są moje wybory?
To banalny, infantylny tekst. Tak oczywisty, że szkoda go publikować.
Słońce świeci, woda jest mokra, noc ciemna?
A ja?
Jestem.