Boję się, że przejawią się w moim życiu rzeczy, zdarzenia, których się boję. Ciągle stawiany jestem w sytuacjach, które wywołują we mnie te same lęki. Zawsze od nich uciekałem. Nie chciałem o nich myśleć aby ich nie zmaterializować. Ale one ciągle tam były, a te powtarzające się momenty nieustannie mi o tym przypominały.
Teraz spoglądam im w oczy. Jak się pojawiają, a często tak się dzieje, pozwalam im wybrzmieć. Pozwalam sobie je czuć. Ciągle się boję, że być może w ten sposób powołam je do życia, jednak jest obecnie we mnie silniejsze przekonanie, że właśnie w ten sposób ich się pozbędę.
Często w nocy kiedy mnie nawiedzają, kiedy nie mogę spać, żyję w nich, z nimi dopóki nie odejdą lub kiedy w końcu zasnę.
Wydają się być spokojniejsze, łagodniejsze, a może po prostu są już na tyle oswojone, że straciły moc.
Ale raz za razem wybuchają na nowo z wielką siłą i determinacją i pierwsze co robię to od nich uciekam. Robię wszystko aby się z nimi nie mierzyć, aby ich nie widzieć, aby się nimi nie zajmować. I kiedy już nie mogę ich ignorować, ponownie zanurzam się w tych wyimaginowanych sytuacjach aby przeżyć i pozbyć się tego co wywołują.
Zastanawiam się czy to czego się boję gdzieś się materializuje, czy ta energia znajduje jakieś miejsce, w którym może powstać do życia?
Boję się, że to ja właśnie będę takim przełomem. Że to we mnie, przeze mnie, u mnie znajdzie ujście, z którego się zrodzi.
Dlatego bałem się na nie spoglądać. Nie chciałem abym to ja był tym czymś gdzie się pojawią. Udawałem, że ich nie widzę aby ich nie prowokować, aby poszły sobie gdzieś indziej. Ale one ciągle tu były. Były we mnie stając się coraz silniejsze, umacniając swoją pozycję kiedy odwracałem od nich wzrok.
Już wiem, już nie chcę iść przez życie bojąc się, oglądając za ramię, wypatrując zagrożenia czającego się nieopodal.
Dalej czuję strach, czuję lęk, który paraliżuje mnie.
Patrzę mu w oczy, obawiając się, że naprawdę pokaże mi na co go stać.
I w tym lęku patrzę na niego dalej, mając nadzieję, że zniknie, rozpłynie się lub pojawi gdzieś indziej.
Nie wiem skąd jest ta energia? Nie wiem dlaczego tak często daje o sobie znać? Nie wiem czy można jej się pozbyć? Nie wiem czy może całkowicie zniknąć ze świata?
Nie wiem Boże po co jest coś, czego później miałbym się pozbywać? Po co dałeś coś, czemu muszę poświęcić tak dużo swojego życia aby sobie z tym poradzić?
Może nie muszę się tego pozbywać?
Może nadałem temu zbyt dużą moc? Może wyolbrzymiam coś, co jest dla mnie korzystne?
To czemu tego nie chcę? Czemu chcę życia bez tego?
A może chodzi o coś czego nie mam, a nie o to co mam?
Czy pozbycie się lęku da mi spokój?
Czy jest to jedyna droga aby go osiągnąć?
A co jeśli nie można się go pozbyć? Jeżeli zawsze będzie obecny w życiu?
To może powinienem odnaleźć spokój?
Może spokój spowoduje, że nie będę wyolbrzymiał lęku?
To gdzie jest spokój? Jak go odnaleźć?
Czy jest przykryty grubą warstwą lęku?