Zawsze wydaje mi się, że to co złe, negetane, to czego nie chce przylega do mnie i jest przy mnie cały czas, a to co dobre, czego pragnę z trudem przebija się i jest chwilowe.
Czemu tak mi się wydaje?
Czy tylko mi się tak wydaje?
A może taka jest rzeczywistość?
Radość.
Czy jest spontaniczna? Czy może jest jakiś ukryty sposób, powód, coś co ją inicjuje?
A może sam próbuje nadać jej przyczynę, wrzucić ją w coś, w schemat, dzięki któremu będę po nią mógł sięgać kiedy zechcę.
Czemu miałaby się pojawiać?
Czemu nie ma jej zawsze?
Czy tak musi być?
Czy to co dobre jest chwilą?
Złość
Ta, która zalewa mnie cały czas.
Czy jest uzasadniona?
Skąd się pojawia?
Coś, ktoś ją wywołuję?
Jest pryzmatem przez, który widzę świat?
Jest obrazem mnie?
Pozornie błahe i śmieszne rzeczy doprowadzają mnie do szału.
Złości mnie to co jest, bo jest tym czym jest.
To, że nie jest tym, czym chcę by było.
Że robi to, czym jest.
Pies szczeka, kot miauczy, deszcz pada.
Złości mnie to, że ja jestem tym czym jestem.
Że to co robię, jest tym czym jestem.
Że nie daję takiego owocu jaki chciałbym dawać.
Ale na jabłoni nie będę rosły pomarańcze, świnie nie polecą, a pies nie zniesie jajka.
Takie oczywiste.
Takie oczywiste?
To czemu cały czas świat mnie zaskakuje?
Czemu złości mnie to co widzę, to czego doświadczam?
Czemu cały czas pragnę zbierać pomarańcze z jabłoni?
Czemu oczekuję, że świnia poleci, a pies zniesie jajko?
Może nie widzę tego co jest, tym czym jest.
Może nie dostrzegam rzeczywistej rzeczywistości, prawdziwej prawdy, oczywistej oczywistości.
Pragnę tego, czym nie jestem.
Chcę robić, czego nie potrafię.
Oczekuję świata, którego nie ma.