Obudziłem się w dziwnej pozycji. Byłem skulony jak niemowlę i mimo tego, że nie byłem związany, nie mogłem wykonać żadnych ruchów. Nie widziałem co mnie więzi ale czułem jakby ktoś wrzucił mnie do jakiejś niewidzialnej siatki. Poszukiwacze byli obok mnie. Nie odzywali się do siebie, tylko siedzieli ze skrzyżowanymi nogami, rękami opartymi na kolanach i lekko uniesionymi głowami, z dłońmi złożonymi w dziwny znak lub symbol. Krzyczałem do nich, jednak nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi. Po chwili zrezygnowałem i skupiłem się na sobie i na swoim położeniu. W sumie czułem się dobrze, nie byłem ani zmęczony, ani senny. Nic mnie nie bolało ani nie zauważyłem żadnych ran. Wynikało z tego, że musieli obejść się ze mną dość łagodnie, kiedy wsadzali mnie w to coś. Jednak moja sytuacja nie była ciekawa. I mam tu na myśli ogólną sytuację. Odkąd wylądowałem w tych Zaświatach cały czas ktoś mnie więzi. Nie tak wyobrażałem sobie życie po życiu. W sumie to nijak sobie tego nie wyobrażałem. Myślałem, że jest jedna wielka nicość. Może to i dobrze, że nie miałem zbyt wysokich wymagań, bo bym się nieźle rozczarował. Niebo to raczej nie jest. Z zamyślenia wyrwało mnie szarpnięcie. Co znowu?! W jakiś magiczny sposób Poszukiwacze bez używanie rąk podnieśli mnie i ruszyli przed siebie. Jeden szedł z przodu, drugi z tyłu, a ja dyndałem pomiędzy nimi. Czułem się jak kurczak na rożnie.
– Ej, dokąd mnie zabieracie?! – krzyknąłem, jednak nie usłyszałem żadnej odpowiedzi.
Początkowo uspokoiło mnie to, że nie mogą mnie zabić, bo w sumie i tak już nie żyję. Dopiero po chwili przyszło mi do głowy, że może być coś straszniejszego niż śmierć.
– To jak, powiecie mi coś, czy tak po prostu będziemy szli? – powtórzyłem pytanie
– Jak dojedziemy to się przekonasz – odparł ten, który wcześniej rozmawiał z Mnichem
Domyśliłem się, że już więcej nic nie powie wiec pozostało mi cierpliwie czekać na rozwój wydarzeń. Jako, że cierpliwość nie była moją najmocniejszą stroną, była to idealna pora aby ją poćwiczyć. Zorientowałem się , że wracamy. Po niedługim czasie dotarliśmy do miejsca, w którym las przechodzi w iluzję. Wejście w barierę oddzielającą iluzję i las było niesamowitym przeżyciem. Nawet mimo tego, że nie poruszałem się o własnych siłach czułem jak powietrze albo lepiej ujmując materia, gęstnieje. Jej ciężar był wyczuwalny na skórze. Po przejściu bariery zatrzymaliśmy się na chwilę. W związku z tym, że znowu byliśmy we mgle i nic nie było widać, poszukiwacze próbowali zorientować się, w którą stronę mamy się udać. Jeden z nich stanął wyprostowany z lekko uniesioną głową. Wyglądał tak, jak wtedy kiedy mnie lokalizował. Po chwili ruszyliśmy i niedługo potem znaleźliśmy to czego szukali – swoich pojazdów.
– Widzę, że szykuje się dłuższa przejażdżka – powiedziałem ze zdenerwowania ale oczywiście nie doczekałem się odpowiedzi. Zdecydowanie muszę popracować nad swoim opanowaniem. Przytroczyli mnie, jak jakiś koc, do tylnego siedzenia pojazdu, który przypominał skuter śnieżny i ruszyliśmy.
Przejażdżka w tej pozycji wymagała ode mnie wiele odwagi, której jak się okazało nie posiadam. Leżenie na jakiejś niewidzialnej platformie, przywiązany niewidzialnym sznurem, z głową skierowaną w dół, to było zdecydowanie za dużo jak dla mnie. Jako, że nie mogłem zamknąć oczu, bo przecież tutaj nie można, postanowiłem skupić się na jednej rzeczy. Kątem oka dostrzegłem kawałek skutera, który odróżniał się od reszty i postanowiłem skupić na nim całą swoją uwagę. Póki jechaliśmy we mgle, spowodowanej iluzją było w miarę ok. Problem się zaczął, kiedy wyjechaliśmy z mgły i kątem oka widziałem zmieniający się krajobraz. A ten, z tej perspektywy, zmieniał się szybko. Zdecydowanie za szybko. Przez to, że pojazd lekko unosił się nad ziemią, za każdym razem kiedy podskakiwał, a następnie lądował, miałem wrażenie, że zaraz uderzę głową o ziemię. Zmusiłem się do tego, żeby jeszcze bardziej skoncentrować się na jednym elemencie. Jak to zrobiłem poczułem, że więzy, które mnie trzymają poluzowały się. Przestraszyłem się, że spadnę ze skutera i automatycznie znowu byłem ściśnięty niewidzialną siatką. Spróbowałem jeszcze raz. Skoncentrowałem się na jednym punkcie i znowu poczułem luz. Po raz kolejny przestraszyłem się i momentalnie więzy ścisnęły się. Za każdym razem kiedy udawało mi się poluzować sieć, przychodził strach i wszystko wracało do normy. Normy czyli tego, że w obłąkanym tempie jadę skuterem, przytroczony jak worek ziemniaków do tylnego siedzenia. Przed każdą kolejną próbą postanawiałem, że tym razem mi się uda ale strach wracał. Był silniejszy niż moje postanowienia. Czemu ty nic nie potrafisz! Wzrastała we mnie złość na siebie samego. Przecież jak spadnę z tego skutera to i tak się nie zabiję, bo już jestem martwy. Weź się w garść! Lepsze to, niż dotarcie do miejsca, do którego mnie wiozą. Przecież nie mogę zginąć! Dajesz! Teraz!. Nie ma śmierci! Teraz! Dajesz! Raz, dwa, trzy – teraz!. Powtarzałem w kółko ale nic nie pomagało. Strach był silniejszy od złości. W końcu przyszła rezygnacja i zwątpienie, że się cokolwiek uda. Resztę trasy spędziłem na oglądaniu ziemi, nad którą unosił się skuter, która w trakcie podróży zmieniała się. Z jednolitego niby-piasku, który był w iluzji, wjechaliśmy na trawę. Trawa zmieniła się na łąkę, a następnie na ściółkę leśną. Kątem oka mogłem nawet dostrzec jakieś zwierzęta. Za lasem wjechaliśmy na skalną pustynię, po której znowu pojawił się las. Zrobiło mi się trochę lżej, że jednak jest tutaj coś innego niż tylko nudny niby-piasek. Podróż się dłużyła i w końcu odpłynąłem.