Świadomość odzyskałem jadąc na wozie. Mimo tego, że ponownie nie mogłem się ruszać odczuwałem spokój. Ten cały paraliż był jedyną stałą i pewną rzeczą w tych Zaświatach. Przynajmniej ta jedna sytuacja już mnie nie zaskakuje. Kiedy mogłem poruszać głową, rozglądnąłem się dookoła. Jechałem na zwykłym drewnianym wozie. Byłem sam oprócz, co wydaje się oczywiste, woźnicy. W sumie to go na razie nie widziałem ale zakładałem, że powóz sam się nie prowadzi. Już pomału zacząłem wracać do pełnej sprawności, kiedy zatrzymaliśmy się. Zostałem siłą wyciągnięty przez dwie osoby i przeniesiony do jakiegoś pomieszczenia. Mój umysł się buntował jednak ciało cały czas było bezwładne. Położyli mnie w kącie jak worek ziemniaków i wyszli. Pozostały czas, który pozostał do powrotu do pełnej sprawności, wykorzystałem na uspokojenie się. Znowu więzienie. Z jednego do drugiego. Cały ten świat to jedno wielkie więzienie. Może to jest po prostu piekło? Nie podnosiłem się. Nie chciałem, bo wiedziałem, że nic to nie zmieni. Po prostu czekałem.
Nawet nie wiem ile czasu minęło, kiedy w końcu drzwi się otworzyły. Stanął w nich duży mężczyzna w fartuchu pokrytym krwią i tasakiem w ręku. Rzeźnik. Tutaj wszystko jest takie oczywiste.
– Wstawaj karaluchu. Już koniec wypoczynku, czas popracować – mówiąc to szturchnął mnie butem, odwrócił się i wyszedł
Domyśliłem się, że powinienem iść za nim, jednak mi się nie chciało. Obojętność w stosunku do wszystkiego skutecznie powstrzymała mnie przed wykonaniem polecenia
– Skoro tak chcesz to rozegrać, to proszę bardzo. – bez żadnych emocji powiedział Rzeźnik, który wszedł z powrotem. Z tylnej kieszeni wyciągnął mały patyk, który w jednej sekundzie zmienił się w długi kij. Czy on myśli, że bijąc mnie coś wskóra. Głupi, gruby przygłup. Tak łatwo się nie dam. Poczułem w brzuchu lekkie wirowanie. W stosunku do tej całej obojętności, która mnie obejmowała, było to całkiem miłe. Może nie do końca miłe ale na pewno orzeźwiające. Z bojowym nastawieniem oczekiwałem tego co teraz miało się wydarzyć. Okazało się to bardziej nieprzyjemnie niż zakładałem. Rzeźnik wcale nie chciał mnie bić. Po prostu przyłożył do mnie patyk, który poraził mnie prądem. Całe moje ciało zaczęło trząść się i wyginać w różnych kierunkach. Nie trwało to długo ale było bardzo bolesne
– O ty grubasie – wycedziłem przez zęby – Już ja cię…
Nie zdążyłem dokończyć ponieważ znowu zostałem porażony
– Ja naprawdę nie mam na to czasu. Po prostu chodź – odrzekł bez emocji Rzeźnik i wyszedł z pokoju.
Już ja cię kiedyś urządzę ty tłusty wieprzu. Wstałem i poszedłem za nim. Idąc korytarzem przyglądałem się mojemu ciału. W miejscu przyłożenia patyka, nie było żadnych śladów. Nie czułem też żadnego bólu ani dyskomfortu. Widocznie tylko moment rażenia jest bolesny. To i tak nie zmienia faktu, że kiedyś go załatwię. Wyszliśmy na zewnątrz. Smród był nie do wytrzymania. Skuliłem się i nie zwymiotowałem tylko dlatego, że nie miałem czym. Mając zamknięte oczy próbowałem znaleźć klamkę drzwi, którymi tu weszliśmy, aby jak najszybciej stąd uciec. Klamki nie znalazłem, za to usłyszałem nad sobą gburowaty śmiech. Nie chciałem patrzeć w tamtą stronę, ponieważ i tak wiedziałem, że to Rzeźnik.
– No dawaj otwórz oczy – usłyszałem nad sobą po czym delikatnie poczułem elektronicznego pastucha.
Oczy. Mam zamknięte oczy. Jak to możliwe? Przecież do tej pory było to niemożliwe. Co się tu dzieje? Otwarcie oczu było niezwykle trudne. Smród, który unosił się w powietrzu parzył je. Każda próba otwarcia wiązała się z bólem.
– Dawaj, dawaj. Nie ma czasu. Musisz zrobić to, po co tu przyszedłeś – ponaglił mnie Rzeźnik i ponownie potraktował pastuchem. Było to na tyle bolesne, że w końcu się przełamałem i otworzyłem oczy. Widok był okropny. Ogromne okrągłe pomieszczenie bez sufitu wypełnione gównem. Spojrzałem w górę gdzie ledwie mogłem dostrzec skrawek nieba. Silos był olbrzymi. Jedyne co się jeszcze rzucało w oczy to dziury w ścianach i porozmieszczane w różnych miejscach drabiny. Dopiero teraz zorientowałem się, że stoję po kostki w gównie. Przecież to niemożliwe. Nie, to niemożliwe, że stoję teraz w wielkim WC.Przecież tutaj nie wydala się z siebie nic. Osłupiałem. Nie mogłem się ruszyć. Widząc moją reakcję Rzeźnik objął mnie i powiedział:
– Wiem co sobie teraz myślisz. „Nie, to nie możliwe. Przecież tutaj się nie wydala” i takie tam. Otóż mam dla ciebie niespodziankę. Robienia gówna w Zaświatach jest możliwe. Ta dam, werble. I co jeszcze lepsze, to ty będziesz to nadzorował. Będziesz się tym zajmował. Jak to ująć inaczej, hmm. Będziesz MOG, Menedżer Od Gówna. Hahaha. Możesz też być KG – Kierownik Gówna. Moższ też być GS , Gówniany Szef. Jak chcesz, co chcesz, ty tu rządzisz. Hahaha.
– Czyli co dokładnie będę robił? – musiałem w końcu zadać to pytanie.
– Dobrze, że pytasz bo bym zapomniał – odparł Rzeźnik – Widzisz te małe okienka na ścianach? To są WG, czyli Wyloty Gwna, hahaha, które niestety czasami się zatykają. Do ścian przymocowane są drabiny, którymi możesz dostać się do otworów żeby je odetkać. Jednak najważniejszy otwór, który cię interesuje jest ten na dole – wskazał palcem w odległy punkt na ścianie– Wiem, że go teraz nie widać ale go na pewno znajdziesz, jak tylko zanurkujesz. Otóż ten otwór też się zatyka. A jak on się zatka to jesteś po uszy w gównie. hahaha. Może ujmę to w ten sposób. Z góry leci gówno, które ląduje tutaj gdzie obecnie stoisz, a później ma polecieć dalej tym otworem.
Podszedłem bliżej do ściany w której miał znajdować się otwór, jednak go nie widziałem
– Śmiało, śmiało, włóż rękę i go odnajdź – szyderczo zachęcił mnie Rzeźnik. Spojrzałem na niego, a później na szlam, w który miałem włożyć rękę.
– Nie mamy na to całej wieczności. A właściwie wiesz co? Mamy, hahaha! – zaśmiał się Rzeźnik
Wszystko czułem. Czułem smród, czułem szlam jak płynie wokół mnie. Niemożliwe. To się na pewno nie dzieje. W końcu odważyłem się i włożyłem rękę w poszukiwaniu otworu. Przeczesywałem podłogę ale nie mogłem go znaleźć. Spojrzałem na Rzeźnika, który z uśmiechem na twarzy zaśpiewał:
– Trochę wyżej, wyżej trochę…
W końcu znalazłem. Nie był na dole posadzki, tylko na wysokości kolan w ścianie. Miał średnicę około 10 cm. Popatrzyłem na ogromne pomieszczenie w którym się znajdowaliśmy. Nic dziwnego, że się zatyka. Jest po prostu za mały.
– Czemu ten otwór jest taki mały i nie jest w podłodze tylko w ścianie? Przecież to powoduje, że zawsze na dole będę brodził w tym szlamie i gdyby otwór był większy to by się nie zatykał?! – powoli zaczął przeze mnie przemawiać gniew.
– I tu się z tobą zgodzę. Masz absolutną rację. Na pewno ułatwiłoby ci to pracę, ale przecież tu nie o to chodzi, hahaha. Poza tym zapomniałem ci dodać, że będziesz musiał też zbierać i magazynować, stałe, odsączone i odfiltrowane gówno w drugim silosie. Już ci tłumaczę. Otóż w ciągu dnia masz dbać o tu aby wszystko było drożne. Następnie masz chwilę przerwy, przecież nie jesteśmy potworami, a następnie kiedy wszyscy idą spać, ty wracasz do pracy. Bierzesz tą specjalną dziurawą szuflę oraz tą dziurawą taczkę i zbierasz to stałe gówno z posadzki i wieziesz je do tamtych drzwi, które otwarte są tylko w nocy. Musisz wyrobić się z tym do rana bo jak nie zdążysz, to poziom stałego gówna podniesie się tak wysoko, aż w końcu zatka tą małą dziurkę, którą odpływa to rzadkie gówno. A wtedy nie będziesz mógł w nocy zebrać tego stałego, bo ciągle będzie to rzadkie. A wtedy będziesz musiał nurkować i w jakiś sposób odetkać tą dziurę, czego nawet ja ci nie życzę. No może trochę ci życzę, a na pewno przyjdę ci pokibicować, haha. Czy już wszystko jasne?
Nie czekał na odpowiedź tylko po prostu wyszedł. Zostałem sam. I co niby mam teraz robić? Na pewno nie chciałem robić tego co mi powiedział Rzeźnik. Podbiegłem do drzwi. Zamknięte. Dopiero teraz zorientowałem się, że poziom drzwi jest wyżej niż dziura, którą spływa szambo. Przykucnąłem obok nich i się załamałem. Cały śmierdziałem. Wszystko tu śmierdziało. Moje ręce pokryte były zaschniętym już gównem. Nie mogłem nigdzie się dotknąć, bo bym cały się ubrudził. Nie, to po prostu jest niemożliwe. Po co ja się w ogóle tu pchałem. Czego ja w tym mieście szukałem? Masakra. Moja złość na siebie samego rosła. W przeciwieństwie jednak do poprzedniego razu, kiedy to złość nie znajdowała miejsca i wybuchała, teraz łagodnie przemieniała się w apatie. Zamiast wybuchnąć, wiła się niczym wąż wokół mnie. nie chciała mnie opuść. Przeradzała się w kokon bezsilności i bezradności. Im dłużej to trwało tym bardziej nie umiałem znaleźć wyjścia z tego stanu. Nie chciałem znaleźć wyjścia z niego. Było mi w nim dobrze. Nic nie musiałem robić. W końcu złość przestała wypływać i zastygła niczym ostudzona lawa. Stworzyła barierę nie do przebicia. Nie widziałem już żadnych problemów. Nie znaczyło to jednak, że nie nawarstwiają się. Ze stanu apatii wybudziło mnie chlupnięcie. Zostałem oblany szlamem. Otworzyłem oczy aby zobaczyć co to było. Ogromne zwały gówna uformowane w głazy zaczęły wypadać z dziur, po czym wpadały do szamba na dole i mnie oblewały. Co jest grane? Kolejny kupogłaz uderzył w szambo i mnie oblał. Przyjrzałem się uważnie ścianom i dziurom. Z większości z nich szambo spływało powoli po ścianie, jednak znalazłem dwie, z których nic nie wypływało. Czekałem i czekałem, aż w końcu kupogłaz wypchnięty z dziury zanurkował w szmbo-basenie. A więc o to chodziło Rzeźnikowi. W trakcie jak zapycha się dziura tworzy się korek z gówna, który następnie jest wypychany przez ciśnienie, które tworzy się w kanale. Byłem wściekły na to, że oblewało mnie szambo ale z drugiej strony zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę nie muszę nic robić, bo prędzej czy później dziura i tak się sama odetka. Wystarczy, abym teraz patrzył na spadające kupogłazy i unikał rozprysków. Głupi Rzeźnik. Wystarczyło tylko trochę pomyśleć i sprawa rozwiązana. Wyszedłem z kokonu apatii, który zbudowałem i znalazłem sobie cel. Unikanie kupogłazów. Zajęcie, które sprawiało mi wiele radości, aż do chwili, w której zorientowałem się, że poziom szamba się podnosi. W krótkim czasie nie dosięgałem już podłoża i musiałem podpłynąć do odpływu. Domyśliłem się, że był zatkany jednak nie widziałem dlaczego. Spróbowałem sprawdzić stopą co się dzieje i okazało się, że jeden z kupogłazów zatkał odpływ. Ledwo udało mi się go przepchać nogą aby odetkać odpływ. Poziom szamba zaczął opadać. Odetchnąłem z ulgą, że nie muszę nurkować aby to zrobić. Jednak po chwili znowu otwór się zatkał. Kolejny kupogłaz przyssał się do otworu. Przez następny niezliczony czas pilnowałem otworu aby nie zatkały go kolejne kupogłazy, które spadając do szamba oblewały mnie kolejną porcją gówna.