Sześć dni później
To tylko czternaście dni, a wydaje się, że już pół roku piszę to opowiadanie. Niezrealizowanie, samotność, ból istnienia, brak motywacji i chęci działania. Ciekawe co jeszcze przyjdzie mi do głowy.
Dzisiaj ponownie zaświeciła iskierka nadziei. Coś co w moim życiu wydarza się niezmiernie rzadko. Coś na co oczekuję ale też coś, co jest takim pragnieniem, które próbuje zakopać głęboko w sobie aby nie budować na nim fundamentu zmian.
Poznałem kogoś.
Ten dzień zaczął się zwyczajnie. Obudziłem się z bólem fizycznym i duchowym. Jak co dzień nie miałem sił i ochoty iść do pracy, i jak co dzień poszedłem, nie oczekując niczego specjalnego.
Już w trolejbusie poczułem jednak, że ten dzień będzie inny, a wszystko przez tę osobę, która weszła na przystanku nr dziewięć. Nową osobę. Znam wszystkich, którzy jeżdżą tą linią, a tę osobę zobaczyłem pierwszy raz. Od razu rzuciła się w oczy. Miała zupełnie inny wygląd, osobowość, charakter. Była nowa, inna i każdy to czuł.
Wszyscy w trolejbusie zwrócili na nią uwagę i było widać, że wszyscy z niepokojem oczekują na której stacji wysiądzie. Za każdym razem, gdy nie zbierała się do wyjścia, widać było, na twarzach wysiadających, ulgę. Ludzie nie lubią zmian, ludzie chcą być, tkwić w tym samym miejscu.
Kiedy okazało się, że ta osoba wysiada na moim przystanku, poczułem szczęście, poczułem nadzieję. Wiedziałem, że coś musi się zmienić i od razu przyszło mi do głowy, że ta osoba może być tego początkiem, przyczyną.
Dzień mijał w oczekiwaniu na wiadomość, kim, czym ten ktoś jest, będzie. Na całym piętrze było czuć to napięcie. Nikt specjalnie nie przykładał się do swoich obowiązków, co w sumie nie było niczym nowym i co chwilę zerkał na wielki wyświetlacz komunikatów, w nadziei uzyskania wyczekiwanej informacji. Wyświetlacz co chwila podawał nowe informacje, jednak nie było nawet krótkiej wzmianki o tej nowej osobie.
W połowie dnia ludzie byli już zniecierpliwieni brakiem wyjaśnień i informacji. Czuli się niepewnie, bali się tego co może nadejść. Zaczęli szeptać między sobą, stwarzać możliwe scenariusze wydarzeń, spekulować, wymyślać. Zawsze zastanawiało mnie, czemu to sobie robimy. Czemu sami sobie stwarzamy ten wyimaginowany świat niestworzonych, okrutnych, przerażających zdarzeń, zamiast po prostu poczekać na to, co się wydarzyć musi.
Cały dzień minął właśnie na tym. Na tym co może, a co nie nastąpiło. Przynajmniej na razie. Prawdopodobni komuś udało się przewidzieć, kim ta osoba jest, co będzie robić, czym się zajmie. Zapewne będzie wielokrotnie powtarzać, że miał racje. Może nawet na tym zbuduje swoją pozycję w firmie, stanie się kimś ważny i wartościowym – przynajmniej dla siebie, przynajmniej na chwilę.
Jeżeli o mnie chodzi, to sam zaskoczyłem się swoim stanem. Z ciekawością obserwowałem siebie, którego tak rzadko mogę doświadczyć. Spokojny, opanowany, niewzruszony, uśmiechnięty, bez napięcia. Dlatego kiedy akurat to do mnie podeszli i zaprosili do biura, nie czułem lęku ani strachu. Od dawana czułem, wiedziałem, że zmiany nadchodzą. I miałem pewność, nadzieję, że to ja będę w centrum wydarzeń, które były nieuniknione.