Cztery dni później i nic się nie zmienia. Ja się nie zmieniam, świat się nie zmienia. Cały czas czekam na coś. Na coś epickiego, co odmieni moje życie, zmieni je na lepsze, nastanie królestwo niebieskie na ziemi. Bzdura. Mam głowę wypełnioną bzdurami. Od kilkunastu lat staram się ich pozbyć, a one nadal są. Oświecenie, droga do niego jest cholernie ciężka. Nie wiem jak ludzie robią to szybko. Nie wiem czy można osiągnąć go za życia. Nie wiem nawet czy jest coś takiego jak droga do oświecenia. Staram się podążać za tymi, których uważam za drogowskazy ale szczerze mam już dość. Jest tak mało książek, które mi w tym pomagają, a czytanie w kółko tego samego doprowadza mnie do samoupodlenia. Nawet piszę ciągle o tym samy i nie umiem wyjść z tego, postawić jeden krok… Gdzie? Dalej? Do przodu? W górę? Gdzie niby ten krok miałby prowadzić. Jak jest tylko ja i to co widzę i doświadczam. Nigdzie dalej nie pójdę, bo zawsze będę w tym samy miejscu. Może lepiej jak zacznę pisać jakąś beletrystykę.
Wstałem i obudziłem się martwy. Zawsze byłem martwy, teraz po prostu to do mnie dotarło. Nigdy nie umiałem żyć. Próbowałem jedynie przetrwać. Robiłem jedynie to, co umożliwiłoby mi przeżyć kolejny dzień. Kolejny dzień umierania. Nie wiem jak ludzie to robią. Nie wiem jak codziennie rano wstają, przybierają formę, ubierają się w formę i idą do pracy. Robią to każdego dnia aby przeżyć w piekle, które sami sobie zgotowali. Jak ja mogę się dziwić jak to robią? Przecież ja też robię to każdego bożego dnia. Ja pierdolę, jak ja dam sobie radę w ten jebany dzień. Czy ten dziej jest taki, bo ja taki jestem? Czy naprawdę, to ode mnie zależy jak by to mogło wyglądać? Jak doprowadziłem się do takiego stanu? Kiedy to się stało?
Szkoda czasu na te rozwodzenia. Życie samo się nie przygotuje. Jedzenie samo się nie zrobi, a ja sam się nie udam do pracy. Boże jeżeli gdzieś tam jesteś, pomóż mi spojrzeć na to co się tu odpierdala w inny sposób. Zrób ze mną coś, co spowoduje, że jakoś inaczej spojrzę na ten kolejny dzień świstaka.
Mógłbym chociaż lewą ręką wymyć zęby. Może ta jedna niewielka rzecz odmieni moje życie. podobno dzięki temu mózg dłużej zostanie … . Mam dość tego wewnętrznego bełkotu, mam dość tych myśli, które buczą, brzęczą, świergolą, w tej pustej łepetynie. Może gdyby nie była taka pusta, to by w niej tak nie brzęczało. Do tego ten szczękościsk, ślinienie się w nocy i wieczne bóle w całym ciele. Ja pierdolę. Kto wymyślił całe to życie. Jaki popierdolony zjeb mógł wpaść na coś takiego. Dalej nie wiem czy to Ty, czy może ja jestem za to odpowiedzialny.
Koniec tych porannych wynaturzeń. W końcu muszę ruszyć nogi i iść do tej cudownej pracy, w której spędzę kolejne dziesięć godzin mojego niezwykłego życia.
Nawet książki nie umiem napisać. Wydawałoby się, że nie ma nic prostszego. Po prostu siedzisz i piszesz co ci się w głowie pojawia. Nie wiem czy ktoś może przypisywać sobie zasługi za to, że akurat wpadł na jakiś świetny tekst. Że to on wymyślił, to przepiękne arcydzieło. Nie wiem tylko dlaczego akurat niektórym, a nie mi pojawiają się w głowie te piękne epitety, rzeczowniki i czasowniki, które później chce czytać cały świat. Może, to ich dobro, ich piękne życie wpływa na to, że akurat to oni odbierają te piękne pomysły, na wspaniałe książki. Ja jedynie do czego się dokopuję to syf, ciężkość lekkości życia. Jeszcze gdyby to moje życie naprawdę było takie jak mi się jawi. Ale nie jest. Ono kurwa nie jest takie jak myślę, że jest. Na dodatek wiem to i nie umiem tego niewiedzenia wiedzenia przeskoczyć. Nie wiem skąd we mnie to marudztwo, negatywność, niezadowolenie, rozczarowanie i wściekłość. Nie wiem nawet czemu piszę tylko wtedy kiedy coś takiego mnie dopada. Czemu te kilkanaście dni w roku budują w mojej głowie obraz całego mnie. Czemu utwierdzam to przekonanie przelewając na papier akurat takie myśli?
Boję się, że najbliższe mi osoby źle zrozumieją to co się tu odpierdala. Będę teraz klął, bo jeszcze nie wyszedłem na wyżyny pisarskie aby umieć przekazać to co jest we mnie w bardziej kulturalny sposób. Jestem troglodytą pisarstwa. Jestem analfabetą alfabetu, sformułowań, stwierdzeń i zdaniowych złożeń. Jestem zajebiście szczęśliwy, że mogę teraz tak to pisać. Nawet już nie pamiętam co miałem napisać. Po prostu czerpię radość z niewyraźnego pisania, klikania tych parudziesięciu liter.
Muszę chwilę odczekać w tej rozkosznej rozkoszności. Rzadko satysfakcja i duma przybiera uśmiech na mojej twarzy. Świadomość, że prawie nikt nie przeczyta tych słów, daje mi radość. To, że mogę pisać, marnować tak czas, nie licząc się ze zdaniem innych jest wspaniałe. Od razu pojawia się niepokój. Niepokój, który burzy to cudowne uczucie wolności. A co będzie jak ktoś to będzie oceniał. Jak będą postrzegać mnie ludzie, którzy naprawdę mnie znają?
Miałem pisać o bliskich, którzy mogą mylnie interpretować to, co tutaj piszę. Ale w sumie nie chcę nakładać na to, żadnego ograniczenia. Nie chcę pisać z myślą o innych. Chce po prostu przelać to, co siedzi w mej głowie. Chcę to z siebie wyrzucić i zobaczyć czy coś to zmieni. Czy pozbywając się tego, nastąpi coś nowego.
Tak jak przypuszczałem w pracy było jak było. Nic nie wskazywało, że będzie to jakiś przełomowy dzień i rzeczywiście nim nie był. Tak naprawdę to nie chciałbym aby coś takiego się wydarzyło. Mam w sobie to dziwne przekonanie, że oznaczałoby to pogorszenie mojej sytuacji, a nie jej polepszenie. Nawet nie myślę o naprawie, bo co miałoby to naprawić? Mnie się nie da naprawić. Mojego życia też za bardzo nie. Jestem skazany na to co robię, jak to robię i dlaczego to robię. Urodziłem się w jednym celu i z jednym powodem umrę.
Chciałbym wiedzieć czemu świat wygląda jak wygląda. Zrozumieć mechanizmy nim rządzące ale przecież aby tak się stało musiałbym się urodzić gdzieś indziej i być kimś innym. Skąd mam właściwie takie myśli? Jedyne co mnie teraz powinno interesować to wydanie pieniędzy, które przed chwilą zarobiłem i uzupełnienie energii bym jutro mógł wykonywać to samo co dzisiaj. Robić to, do czego zostałem stworzony.
Jedynym powodem dla którego piszę jest pozbycie się tego całego szumu aby … Bzdura. Okłamywanie samego siebie jest po prostu niesamowite. Jeden z piękniejszych mechanizmów jakie człowiek wymyślił. Kłamstwo. A okłamywanie siebie jest paliwem, które napędza wszystkich, a tym samym całe społeczeństwa. O kurde. Niedługo wejdę na tematy polityczno-społeczne. Ciekawe co z tego by wynikło. Nie, to nie ten czas. W głowie jest pustka więc szukam czegoś innego.
Czemu nie piszę o radosnych dniach, wesołych momentach, szczęśliwych chwilach? Bo kto o zdrowych zmysłach chciałby o tym czytać? Ludzi karmią się, są karmieni i będę innych karmić tragediami, nieszczęściami, zniewoleniami, obrazoburczymi obrazami i wszystkimi nieszczęśliwościami jakie tylko będzie dane im przeżyć, zobaczyć i przekazać. Dlaczego tak jest? Nie wiem. Rzucam piłkę, którą mi podano. Może po prostu trzeba zdać sobie kurwa w końcu sprawę z tego, że żyjemy w piekle. Dopóki tego nie zrozumiemy niczego nie zmienimy. Oszukujemy się, że jest pięknie i cudownie, a w głębi siebie nie wierzymy w to, bo widzimy, czujemy i doświadczamy zupełnie czegoś innego. Nakładamy na to kolejne firmy radosnych momentów, które i tak nie zmieniają tego całego zgnicie od środka. Eeee, trudno w to uwierzyć. Sam chyba nie wierzę w to co napisałem. Albo może wierzyłem przez chwilę lub dwie albo nadal wierzę i nie chcę przyznać się sam przed wszystkim, że tak jest.
Codzienność i rutyna krok do kroku doprowadzają mnie do tego, co będzie nieuniknione. Nikt i nic nie powstrzyma mnie przed tym, do czego zmusiła mnie ta praworządna dzielnica, nieludzkich przedmieść. Gdyby to miało nie nastąpić, to ja byłbym inny. To ja bym nie nastąpiło. Skoro ja jestem tym, taki jak jestem, to oznacza, że to co mogłoby nastąpić, nastąpi na pewno.
Na razie idzie nieźle. Bzdurraaa. Nie wiem jak idzie, bo nie czytam tego, co napisane. Jak tylko siadam z powrotem do pisania, nawet po krótkiej przerwie, to trudno nie pisać, o tych emocjach, które mi przez ten czas towarzyszyły. A zazwyczaj nie towarzysą najlepsze? Czemu tak jest? Może dlatego, że piszę to w pracy, a nie na urlopie. Może zmiana rytmu pisania mogłaby zmienić to co piszę? Ale ja w domu nie muszę przed niczym uciekać więc po co miałbym tam pisać?
Ciekawe co musi się wydarzyć abym to ja wydarzył się tym, czym myślę, że się wydarzę. Jaka iskra zapali we mnie to, co układane jest jak stos od wielu lat. Może nawet od pokoleń, jeżeli prawdą jest to, co mówią, że prawdą jest. Ale kto mógłby wierzyć tym co prawdę tylko głoszą ale Prawdą nie są. Skąd w nich ten głos, który może Prawdą jest ale nie przemienia tych, co Ją głoszą. Czemu musi być Prawda, a nie prawda. Czemu to co miałoby być, a może cały czas jest, ma być manifestowane dużą literą? Co to by w niej zmieniło? Nic.
Nie umiem pisać składni. Może i umiem, jak się na tym skupię ale tak po prostu przestawiają mi się wyrazy, w taki dziwny sposób. Jakoś nie mam sił już tego zmieniać. W głowie wydaje się to takie poprawne ale jak tylko przeczytam to znowu brzmi to dość dziwacznie. Dlatego postanowiłem, nie czytać tego co napisałem, by tego nie poprawiać. Kolejne kłamstwo. Oczywiści, że czasami, a nawet częściej to czytam. Po prostu nie chce mi się tego poprawiać. Kolejne kłamstwo. Chce aby był to mój styl. Chcę się wyróżniać, tym nie składniowym składaniem zdań. Jak można chcieć czegoś takiego? Nie wiem. Kompletnie nie mam pojęcia.
Co by się mogło wydarzyć gdybym był inny? Lepszy, pilniejszy, milszy, uczciwszy, szlachetniejszy. Co by się mogło wydarzyć gdyby każdy, kto ze mną jedzie tym trolejbusem, był inny. Czy zmieniłaby się tylko nazwa tego trolejbusu, czy może w mojej głowie nie byłoby tego, co jest?
Idzie to opowiadanie w trochę dziwną stronę. W sumie to każde moje opowiadanie idzie w tą samą stronę, tylko nie umiem go dokończyć. Cały czas piszę to samo. Może w końcu uda mi się wykrztusić to co tak bardzo próbuje ze mnie wyjść. Może w końcu poczuję tą wolność. Może w końcu, kiedy przestanę uciekać od tego, będę mógł… Ale potok bzdur. Zaciąłem się na tej jednej wersji tego czegoś i nie umiem ruszyć dalej. Nie pamiętam, czy za każdym razem tak jest ale nie mogę pójść dalej póki nie zrobię tego, co wydaje mi się powinienem zrobić.
Czy to co w mojej głowie jest tym czym ja jestem? Czy naprawdę mógłbym taki być? Czy naprawdę taki jestem? Jak to jest możliwe, że tylko mój umysł odbiera, to co odbiera? Czy ci wszyscy ludzie myślą jak ja? Są tacy sami jak ja?
Ciekawe czy myśli myśli się pojedynczo. Ciekawe czy są to fale energetyczne, które każdy po prostu odbiera. Czy nieskończone pole myśli przenika przez wszystko, a każdy z nas jest po prostu odbiornikiem ustawionym na inną częstotliwość? Czy mam swobodę, wolną wolę wybrania tego co myślę? Czy to co myślę jest unikatowe i niepowtarzalne?
Gdzie jest moja wyjątkowość? Czym jest moja tożsamość? Zatrzymaniem dla siebie tych myśli, które mi się podobają, porzuceniem tych, których nie akceptuję. A może wdrażaniem, ucieleśnieniem tego co mi się podoba, a potępianiem tego czego nie chcę? Czy to co ma niedługo nastąpić jest aktem mojego wyboru, czy może wybór już się dokonał w momencie przyjęcia tych myśli, które wykiełkują w czyn? Czemu akurat wybrałem to, co wybrałem? Dlaczego akurat to ja mam być przejawieniem akurat tego pomysłu? Kto nadał bieg tej myśli? Kto wymyślił myśl? Czy każda z nich prędzej czy później się objawi? Czy każdy z nas będzie narzędziem, które sprowadzi myśl w świat materii?
Chyba mógłbym napisać całą książkę składającą się z pytań. Byłoby to łatwiejsze niż odpowiadanie na zadane sobie pytanie pisząc opowiadanie zawierające odpowiedzi. Do każdego pytania jest odpowiedź. Ciekawe kiedy następuje proces, w którym wybieramy, że dana odpowiedź nas satysfakcjonuje i pozostaje przez jakiś czas Odpowiedzią? Jak mocno musimy wierzyć w tą odpowiedź i budować wokół niej narrację, która umocni i przekona nas, że jest to właśnie Odpowiedź? Gorzej się dzieje, kiedy okazuje się, że jest to tylko odpowiedź, a my musimy na nowo szukać tego świętego grala, który umocni nasze korzenie świadomości tego kim wydaje się, się jest.