Dwa dni później
Już po pięciu dniach trafia mnie niemoc pisania. Wczoraj nie byłem w stanie nic z siebie wykrzesać, dzisiaj powinno być lepiej. Najważniejsze abym siadł i próbował coś stworzyć. Przecież ja nic nie tworzę, ja tylko przepisuje to co w danej chwili pojawia mi się w głowie. Raczej nie można nazwać tego tworzeniem.
Kolejny dzień niczego nie zmienia. No może poza tym, że nie widzę już krwi na moich rękach. Nadal jednak nie wiem co wczoraj ze mną się działo. Nie wiem czy coś się wydarzyło czy były to tylko jakieś halucynacje. Nie idę dziś do pracy. Nie chcę, nie mogę, idę. I tak wiem, że pójdę. Stawianie biernego oporu jest okłamywaniem samego siebie. Już dawno wyleczyłem się z myślenia, że mam jakiekolwiek prawo robienia tego na co mam ochotę. Nawet już nawet nie wiem, no co bym miał, gdybym mógł mieć. Czy jest coś co mógłbym zrobić aby zmienić to co zrobię i jest mi przeznaczone? Po prostu idę ścieżką, która została dla mnie wyznaczona.
Po co robię to, co robię? Co mi dało odkrycie wszystkich motywów, którymi się świadomie, nieświadomie, podświadomie i nadświadomie kieruję? Czy jest w ogóle możliwe odkrycie wszystkich intencji, motywów działania? Czy wtedy te nieświadome, które stają się świadome, robią nową przestrzeń dla tych nieświadomych? Czy podejmowanie kolejnych prób, odkrycia tego co nieświadome, przybliża mnie do świadomych wyborów? Czy jest możliwe w pełni świadome decydowanie, bez udziału nieświadomości? Czy brak działania w tym względzie nie będzie działaniem w odkryciu prawdy?
Czemu tak wszyscy na mnie patrzą? Czy na pewno dopilnowałem dzisiaj wszystkich porannych rutyn, by jak najlepiej wtopić się w środowisko, w którym dane jest mi żyć. Higiena osobista, czyste ubranie, nienaganne maniery. Czy jest coś, co mogłem przegapić i inni teraz to widzą. Patrzą, oceniają, wyszydzają, potępiają, odrzucają.
Nie wiem czemu żyję tu gdzie żyję z misją, która ma się dokonać, jeśli już się nie dokonało, w dniu wczorajszym. Czy jest jakiś ukryty motyw, jakiś powód o którym nic nie wiem, dlaczego akurat tutaj się znalazłem? Że akurat tutaj się urodziłem? Czy jedynym powodem, może być to co się wydarzyło lub wydarzyć musi? Coś czego nie chcę, a coś co stać się powinno, bo przecież czemu miałbym myśleć o tym czymś, gdyby nie to, że jest, mimo że nie dokonało się jeszcze.
Odwracam się twarzą do okna trolejbusu, tak aby nikt mnie nie widział. Może to jest śmieszne ale naprawdę wydaje mi się, tak jak wtedy gdy byłem mały, że staję się, może nie niewidzialny ale półprzezroczysty. Jak tylko nie odpowiadam na zaczepne spojrzenia obcych, to wtedy częściej mnie ignorują. Jestem dla nich zbyteczny, skoro nie odpowiadam na ich wezwanie, wciągnięcie w ich świat.
Mój świat nie jest tożsamy z ich światem. Oni nie widzą tego czego ja doświadczam w każdej sekundzie życia. Oni nie zwracają uwagi na te mijające sekundy ich dnia, bo nie czują tego co ja czuję. Gdyby tylko doświadczali tego przeszywającego bólu, który każda chwila życia mi zadaje, nie byliby tak obojętni na upływ czasu. Każdy szmer, każdy zapach, każdy ruch, każda odrobina wszystkości przemawia do mnie, uderza we mnie, wymierza mi śmiertelny cios.
Okrucieństwo życia. Jego bolesny wymiar, którego każdy doświadcza jest… . Jaki jest? Niesprawiedliwy, okrutny, bezpodstawny, deterministyczny, oczywisty, nieakceptowalny, niepotrzebny, odczuwalny, przerażający?
Jaki kurwa jest?!
Musi być jakiś?
Musi mieć te wszystkie przymiotniki i oznaczenia?
On jest. Jest i ma się dobrze. Jest i zakorzenił się w świadomości tak głęboko, że życie bez niego wydaje się niemożliwe. On jest tożsamy z pojęciem życia. Że życie bez niego wydaje się niemożliwe. Że życie bez niego byłoby … nieżyciem.