Tytuł roboczy – dzień pierwszy

Siadam i piszę. Zobaczę co przyniesie mi kolejny raz przed ekranem. Staram się, szukam i nic z tego nie wychodzi. Czuję jakbym marnował, wymuszał czas, próbując osiągnąć coś czego nie mogę osiągnąć. Tak jakby marzenie, które jest w mojej głowie, byłoby tam tylko po to by mnie gnębić, by wrzucić we mnie kolejne poczucie winy. Poczucie beznadziei, poczucie jałowości. Chcę przeklinać ale wtedy całe to pisanie byłoby tylko przekleństwem. Przekleństwem życia i świata jako takiego. Czuję, że żyję w piekle. Czuję, że to co widzę, nie może być tylko tym co jest. Przynajmniej mam taką nadzieję.

Nie wiem czy to jest felieton, brudnopis, maszynopis, powieść, nowela. Nic nie wiem. Czy może być w tym stwierdzeniu coś pożytecznego? Czy można z niego wyciągnąć coś optymistycznego.

Wiem, że nic nie wiem, doprowadza mnie do wściekłości. Budzi we mnie odrazę i obrzydzenie. Jest też przyczółkiem, do tego, co mam nadzieję, cały czas następuje. Co to w ogóle za sformułowanie. Cały czas mam nadzieję – coś czego nie wiem czy jest. Na pewno nic co się dokonało i nic co wiem, że się wydarzyło bądź wydarzy.

Denerwują mnie te wszystkie protokołu poprawności pisarskiej. Te składnie, przekładnie i sformułowania o formułach. Nie nadążam, za tym chaosem, który pojawia mi się w głowie. Próbuje go przekładać i wykładać na tą kartkę, w niewiadomym celu.

Bo ja cel mam. Sława, pieniądze, heroiczność, bohaterstwo, poświęcenie, zbawienie, osiągnięcie nieba i te wszystkie milion innych pomysłów, które w każdej sekundzie bombardują mój umysł. (Umysł jest mój, czy nie mój?) Cel jaki zostanie osiągnięty z tego pisanie, jest wielką niewiadomą. Może będzie to jeden z moich lęków: wyszydzenie, wyśmianie, obśmianie, deprawacja, złowieszczopisanie(?). Po co w ogóle takie słowa przychodzą do głowy? Czy one mają jakiekolwiek znaczenie?

Tekst ten miał się rozpocząć od zdania: Obudziłem się. Potem miało nastąpić: Jestem martwy. A na koniec wyjaśnienie: Jestem martwy w środku.

Może to nie jest wyjaśnienie ani objaśnienie ale sprecyzowanie lub wyprecjonowanie. Na pewno jest to wypróżnienie tego co miałem w głowie przez kilka dni. Była to taka wredna, mała myśl, która nie chciała mnie opuścić. Postanowiłem więc zobaczyć dokąd mnie doprowadzi. Jak się okazało doprowadziła mnie donikąd. Nadal siedzę w tym samym pomieszczeniu, z tym samym laptopem i piszę te same zdanie, które się po prostu pojawiają.

Na pewno przynosi to ulgę. Potem szybko pojawiają się obawy przed tym, że ktoś naprawdę mógłby to przeczytać. Jest tam też odrobina perwersji, że chcę aby ktoś to odkrył, przeczytał i odkrył mój niespecjalnie skrywany geniusz. Przecież to uczucie, że się jest stworzonym do czegoś wspaniałego musi mieć pokrycie w rzeczywistości.

Oczywiście ta moja chęć bycia wielkim, nie ma prawa się zamanifestować (albo tylko przezornie tak stwierdzam, żeby dać jej miejsce do manifestacji)z prostego powodu. Jest tam za dużo lęków. Nigdzie tam, tylko we mnie. We mnie jest za dużo lęków, odnośnie kierunków, w którym to wszystko mogłoby podążyć.

Przede wszystkim mogłoby to zburzyć to co mam. Te klocki, które z takim trudem układałem, mogłyby runąć, a to oznaczałoby, że zmarnowałem te wszystkie lata na ich układaniu. Nie chcę burzyć tego statusu kwo(kło, quo), który jest. Ten dziwny stan, w którym jestem w dość zażyłej, patologicznej relacji. Nienawidzę go, kocham go, brzydzę się nim, jest wyrazem, konsekwencją tego co wybierałem, robiłem. Jest mną lub mną obudowany. Chcę z niego uciec, a ciągle dokładam do niego nowe rzeczy, myśląc, że tak pozbędę się starych. Ale chyba najważniejsze i najdziwniejsze jest to, że wystarcza mi bo jest lepszy od innych. Czy jest najlepszy? Nie, bo wtedy nie miałbym do czego dążyć, na co marudzić, co ulepszać i poprawiać. A jak by tak się stało, to wtedy stałby się zbędny. Ja stałbym się zbędny, a tego nikt, na pewno ja, nie chce.

Codziennie jedna strona tego wynaturzenia na pewno poprawi mi życie. może w końcu się ono skończy lub może zacznie mimo, że przecież trwa i nic nie wskazywałoby, żeby miałoby być inaczej.

Jestem szczęśliwy. Tak samo jak jestem zły, smutny, obrzydzony. Z odrazą patrzę na ten piękny świat, którego jestem świadkiem każdego dnia.

Codziennie rano wstaję i wybieram życie. Kiedy to odkryłem, kiedy zagrało mi to w głowie (bo źle zrozumiałem tekst piosenki), towarzyszy mi ta myśl niemal każdego dnia. Jedną z nielicznych decyzji, które mógłbym podjąć, to zakończyć to wszystko. Zgasić ekran, wyłączyć światło, zasnąć, zapomnieć z nadzieją na coś lepszego. Nie robię tego, nie chcę. Dlaczego? Jest milion powód dla których można byłoby to zrobić i milion przeciw. U mnie wygrywa lęk. Zawsze wygrywa lęk. Niczym innym, w życiu się nie kieruje i nie kierowałem tylko lękiem.

Podobne

Tytuł roboczy dzień dwudziesty drugi

To dwudziesty drugi dzień, który poczuwam jako poświęcony temu opowiadaniu. Ta godzina, do której tak ciężko mi się zabrać, a którą ofiarowuje Tobie. Ten ułamek

Tytuł roboczy dzień dwudziesty pierwszy

Robię, co robię, by się utrzymać, by nie utonąć. Dryfuję przez życie, miotany na wszystkie strony, próbując znaleźć stały ląd. Pragnę się zaczepić, pragnę odnaleźć

Tytuł roboczy dzień dwudziesty

Nie umiem, nie wiem gdzie ich znaleźć, jak ich znaleźć. Próbowałem ponownie wrócić do firmy ale nie posiadając identyfikatora nie wszedłem nawet do trolejbusu, który

Tytuł roboczy dzień dziewiętnasty

Ile jeszcze kluczy będę musiał dostać. Ile nowych, zmieniających życie rzeczy, książek, filmów, sytuacji, ćwiczeń, jedzeń, zwyczajów, podcastów, modlitw będę musiał doświadczyć, otrzymać osiągnąć żeby…

Tytuł roboczy – dzień osiemnasty

Wybór tego klucza był jedynym wyborem jakiego dokonałem w moim życiu. Nigdy nie decydowałem, wszystko działo się samo. Teraz kiedy siedzę i trzymam ten klucz

Tytuł roboczy – dzień siedemnasty

Dwa dni później   Czemu zawsze musi być ktoś wyjątkowy, wybrany? Skąd we mnie to pragnienie wyróżnienia się, osiągnięcia czegoś wyjątkowego, bycia kimś więcej, czymś

Tytuł roboczy – dzień szesnasty

Wszyscy wyszli. Zostałem sam. Na co mi ten pieprzony klucz? Co niby ma otwierać? Gdzie oni się podziali? Wstałem i zacząłem chodzić, w sumie to

Tytuł roboczy – dzień pietnasty

Co napisać kiedy obudziłem się w dobry nastroju? Co to w ogóle oznacza „dobry dzień”? Wtedy kiedy nic nie muszę, nic nie robię, nikt ode

Tytuł roboczy – dzień czternasty

  Sześć dni później   To tylko czternaście dni, a wydaje się, że już pół roku piszę to opowiadanie. Niezrealizowanie, samotność, ból istnienia, brak motywacji

Tytuł roboczy – dzień trzynasty

Sześć dni później   I nic. Nic, nic, nic się kurwa nie wydarzyło. Sześć długich, pieprzonych dni i nic. Gdzie ten zapał? Gdzie ta jasność?

Tytuł roboczy – dzień dwunasty

Trzy dni później   Dziwny jest ten paranoik, który krąży mi po głowie. Często jak piszę to właśnie w tą stronę skręca moje pisanie. Mesjanizm,