Co napisać kiedy obudziłem się w dobry nastroju?
Co to w ogóle oznacza „dobry dzień”? Wtedy kiedy nic nie muszę, nic nie robię, nikt ode mnie nic nie chce? Kiedy jestem sam? Nienawidzę samotności, boję się jej. Nie lubię ciszy, chociaż jej tak bardzo pragnę. Niewiele wiem o samotności. W życiu może byłem trzy dni sam – i bardzo mi się nie podobało. Teraz jestem sam, przez cztery godziny, i muszę coś robić. Nie umiem wypoczywać – cisnę relaks. Nie umiem, nie wiem jak docenić ten czas, cieszyć się nim, być w nim. Ogarnia mnie poczucie winy, marnowania czasu, tłumaczenia się, wymyślania wymówek.
Po co to piszę? Po co znowu muszę wypisać, wypowiedzieć te słowa, te zdania? Nie mogę po prostu być? Nie mogę po prostu poznać rzeczywistości? Czym jest rzeczywistość? Tym co mnie spotkało, spotyka?
Katecheza w kościele. Wspólne spotkanie by posłuchać księdza. Nie dlatego że chciałem, nie wiem czy ktokolwiek chciał, chociaż nie powinienem wypowiadać się za innych. Odbyło się, podobało mi się. Raczej tam nie wrócę, chyba że znowu będę z jakiegoś powodu musiał, będę czuł, że powinienem. Czy ja muszę? Czy mogę nie musieć?
Idąc na spotkanie przeczuwałem, wiedziałem, że moje życie się zmieni. Że będzie to jedno z tych wydarzeń, które musiały, muszą się wydarzyć. Które są z góry zaplanowane aby wypełniło się przeznaczenie, cel życia, z którym przyszliśmy w to piekło. Gdyby nie było tych wydarzeń, zdarzeń, to wszystko to co się tu dzieje nie miałoby sensu, nie miałoby racji bytu, nie mogłoby zaistnieć. Są pewne prawdy, zależności, reguły, którymi rządzi się rzeczywistość. I nie chodzi mi o prawa fizyki, chemii, matematyki, które opisują jak ten świat widzialny, dualny działa. Chodzi mi o świat energii, który rządzi tym materialnym, a którego tak niewielu dostrzega. Świat, który wprawia w ruch świat który widzimy, czujemy, którym się emocjonujemy, który przynosi cierpienie. Świat, którego nie cierpię, na który już nie chcę patrzeć, już nie chce w nim, z nim być. Świat, który należy zmienić.
Szedłem korytarzami, którymi nigdy nie szedłem. Wszedłem do gabinetu, którego nigdy nie widziałem. Przywitali mnie ludzie, których nigdy nie poznałem. Pracuję w tej placówce, już piętnaście lat i nigdy nie było mi dane, nigdy nie pozwolono mi widzieć tego co teraz ujrzałem. I było to takie samo gówno, jakie widziałem do tej pory. Ci wszyscy ludzie, te wszystkie miejsca niczym się od siebie nie różnią. Są tym samym martwym jutrem, które nastanie, które ja sprowadzę, które ja im ofiaruję.
Czemu myślę, że coś mogę, muszę, powinienem? Czemu wybieram to, co wybieram, idę tam gdzie poszedłem. Czy czas rzeczywiście musi działać liniowo? Czy ja determinuje to co się wydarza, czy to co się wydarzyło przyciąga, wciąga mnie do siebie? Czy myśl działa, leci, powoduje przyszłość, czy jest jak robak, przyczepiona do haczyka, wędki, która wciąga nas kiedy tylko się jej uchwycimy.
Nie słuchałem ich. Nie mogłem, nie umiałem. Nie interesowało mnie nic co mieli do powiedzenia. Nie przyszedłem tu dla nich więc po co marnowali tyle słów, tyle epitetów, tyle dramatycznych póz i gestów. Czemu nie czuję tego co czuć powinienem? Czemu nie odnajduję tego, po co tu przyszedłem? Czemu nie ma tego, co być powinno?
Bo nie było jej.
Jak tylko weszła wszystko się zmieniło. Wszyscy się zmienili, a przede wszystkim wszyscy się zamknęli.
Czemu nie maja już nic do powiedzenia? Czemu te wszystkie mądrości nagle zamilkły, wyparowały, podkuliły głowy i zniknęły? Nie wiem czy mieli mnie przygotować do tego co miało nastąpić, objaśnić to co mnie czeka, czy cokolwiek innego. Nie słuchałem ich, czekałem na to co miało się wydarzyć. I kiedy weszła wiedziałem, że to jest ten moment, ten punkt, w którym wszystko się odmieni. A ona jedynie położyła przede mną klucz i wyszła.