Trzy dni później
Nic się nie zmieniło. Po tym wszystkim co się wydarzyło, nic się nie wydarzyło. Ci ludzie, oni znowu przyszli w to samo miejsce, robią dalej to samo, zachowują się tak samo, mówią to samo, zapewne myślą to samo. Czemu nikt nie zwraca, na to wszystko uwagi? Czemu każdy dalej jest taki sam? Co się musi wydarzy żeby ci wszyscy ludzie zrozumieli, przejrzeli na oczy, otworzyli je na coś, co jest przed nimi. Żeby w końcu dostrzegli, że to co wydaje im się, że jest, jest tak naprawdę oszustwem.
Żyję w bańce. Żyję życiem, które nie wiem jak się wydarzyło. Mogę prześledzić co się wydarzyło ale i tak nie wiem jakim sposobem wydarzyło się to, co się wydarzało.
Jestem zmęczony. Jestem wyczerpany obserwowaniem, myśleniem, czekaniem na to, co wydaje mi się jest nieuniknione. Wczoraj byłem jeszcze pewny, że to jest pewne. Wczoraj jeszcze wiedziałem, że to co się wydarzyło, było tym na co czekałem. Teraz już nawet nie pamiętam, co to było, a nawet czy to było. Nie wiem jak długo będę jeszcze mógł czekać. Nie wiem jak długo będę mógł patrzeć na to co dookoła z czymś więcej niż tylko nienawiścią. Nie wiem czy jak dzisiaj wrócę, będę umiał spojrzeć na siebie w lustrze z czymś więcej niż obrzydzeniem.
Czemu wraz z wiekiem przychodzi większe zmęczenie? Czemu wraz z rozwojem nie dzieje się lżej? Wiem, że nakładam na siebie coraz więcej. Każdego dnia dodaję do tego co jest, coraz to nowe ale myślałem też, że usuwam to co niepotrzebne. Tyle lat poświęciłem na odkrywaniu, dokopywaniu się do tego co uważałem za niepotrzebne. A czuję się jakbym dokopał tylko sobie samemu. Jakbym nie usunął niczego, tylko dołożył kolejne formy do już istniejących.
Podróżuję, przemieszczam się tam i z, a cały czas tkwię w tym samym miejscu. Nie zrobiłem ani kroku mimo, że codziennie przemieszczam się o dziesiątki kilometrów. Cały czas stoję lub siedzę, a jedyne co się rusza to krajobraz za szybą. To wszystko co wschodzi na wschodzie i zachodzi na zachodzie, co jest chwilą mojego życia, jest fikcją dnia jutrzejszego. Wszystko co widziałem przeminęło. Wszystko co usłyszałem się rozpierzchło. Co jakiś czas udawało mi się zabrać, ze sobą cząstkę tego, co wydawało się być ulotne. Obraz, wspomnienie jakaś myśl. To co wydawało się najpiękniejsze, to co było najstraszniejsze, zbierałem i zabrałem w swoją nieruchomą podróż. I teraz coś, co wydawało się nie mieć materii, nic nie ważyć, być tylko przeszłym zdarzeniem, wciska mnie coraz mocniej w fotel, którym podróżuję. Już nie mam sił wstać i zmienić miejsce. Już nie mam siły spojrzeć w drugą stronę, poszukać czegoś, zobaczyć coś innego. Moje myśli, moje słowa są tylko tym, czym jest świat za szybą. Pozostało mi jedynie czekać, aż pociąg ruszy w inną stronę.
Świat za oknem trolejbusu jest tym samym. Ulega przemianom ale ciągle jest tym samym. Ciągle coś nowego powstaje, ciągle remontuje i dobudowuje ale ciągle jest tym samym. Ciągle jest tym samym brudnym, śmierdzącym, betonowym postumentem niedorozwoju ludzkości, który coraz bardziej przesłania słońce. Jest tylko wielkim zmarnowaniem tego co otrzymaliśmy, a co roztrwaniamy każdego dnia. I wydaje się, że nikt prócz mnie tego nie widzi. Że nikt nie rusza nawet palcem aby zrobić coś z tym marnotrawstwem. Że nikt nie stara się nawet spróbować dostrzec tego, co jest tak oczywiste.
Patrzę na te uśmiechnięte, rozgadane twarzy trolejbusowej przyjaźni i jedyne co widzę, to śmierć i pustkę w ich wnętrzu. Czy oni codziennie rano nie dostrzegają w sobie tego, co ja w nich widzę od dawna? Jak można patrzeć na siebie i nie zobaczyć tego czym się jest naprawdę? Czy jest coś lub ktoś, dzięki czemu te martwe istotny ponownie odżyją? Czy kiedykolwiek uda się tchnąć życie w te martwe skorupy?
Ciągle ma nadzieję, że to co nieuniknione nastąpić musi. Wiem, że coś, kiedyś, gdzieś, ktoś. Ale jak długo mam żyć w tym martwym polu? Jak długo mam patrzeć na to zdechłe coś, co odbija się każdego dnia w tej pierdolonej szybie. Jak długo mam znosić obecność tej upiornej maski, którą codziennie rano, z obrzydzeniem i nadzieją nakładam przed lustrem. I mimo, że codziennie staram się ubrać nową, lepszą nic się nie zmienia. Ja się nie zmieniam. Dalej wewnątrz, w środku, tam gdzie powinno być życie, jest pustka i nic więcej.