Przekonanie, że się coś powinno, że należy zrobić, że coś jest słuszne, potrzebne, niezbędne, oczywiste. Coś co nie daje spokoju. Coś bez czego nie można pójść dalej. Coś co jest nam dane, jest przeznaczeniem, powinnością, obowiązkiem. Rola, którą wybieramy. Maskę, która na co dzień ubieramy. Kim się stajemy każdego dnia, dzień po dniu aż w końcu staje się oczywistością kim naprawdę jesteśmy.
Nie wiem jak długo to jeszcze pociągnę. Nie wiem jak długo będę zmuszał się do tego aby być kimś, kim tak naprawdę czuję, że nie jestem. Kim jestem? Nie wiem? Czemu dalej ciągnę tą maskaradę? Nie wiem. Czy zrobię kiedyś coś, co sprawi, że wyjdę z tego teatru? Nigdy. To siedzenie jest już zaklepane. Siedzę i obserwuję, co się gra na tej dziwnej scenie, na której sam występuję. Patrzę i nie mogę uwierzyć jak mogę być w tych dwóch różnych miejscach. Widz i aktor. Kiedy jestem aktorem, a kiedy widzem? Czy wiem co aktor zagra? Czy wiem jak widz to odbierze? Mogę wiedzieć wszystko, czy nie wiem nic.
Kolejny dzień w trolejbusie niczym się nie wyróżnia. Inni ludzie, inny kierowca, czasami nawet inny trolejbus, a wszystko zostaje takie samo. Ja. Ja się zmieniam. Ja codziennie jestem inny. Codziennie jestem bliżej celu, przeznaczenia. Codziennie robię, robi się, mały kroczek do tego, co jest nieuniknione. Dzisiaj znowu jestem pewien, że to tak się stanie, jak się stać powinno. Dzisiaj znowu mam w sobie tą małą iskierkę zaufania, która rozświetla mi cel, do którego ja muszę się udać. Może nie zgaśnie tak szybko jak poprzednio. Może tym razem przerodzi się w pożar, który zawładnie i rozświetli skorupę, którą jestem.
Czy to właśnie pożar ma się wydarzyć? Czy to właśnie ogień, ma być tym co oczyści i zastąpi, to co jest martwe?
Szukam odpowiedzi. Cały czas szukam drogowskazów, które wyraźnie wskażą mi to co powinienem zrobić. To co już zrobiłem, a co się jeszcze nie wykonało. To dokonana przyszłość, nieuchronnie wciąga mnie w wir nieuniknionych wydarzeń. Nie wiem tylko kiedy i jak.
A może już? A może to już jest. Może to co jest, jest tym co … . Nie. To niemożliwe, żeby to było to co jest. Jak to możliwe, żeby to co teraz, było tym wspaniałym czymś, co ma być? Ja jeszcze niczego nie zrobiłem. Niczego nie osiągnąłem, do niczego nie doprowadziłem. Przecież musi być, to coś co się wydarzy, co odmieni to co jest. Ja to wiem, ja wiem, mam nadzieję że tak będzie, że tak musi być. Jak na razie nic takiego nie miało miejsca, jeszcze nic nie zrobiłem.
A może to nie działanie, jest działaniem? Może to moje nic nierobienie jest zrobieniem i doprowadzeniem, do tego co, wiem/mam nadzieję, że wiem, się wydarzyć musi. Gdzie jest ten sygnał do startu? Gdzie jest to uczucie, przeczucie, które każe, nie da mi wyjść, dokonać tego, co się zdarzyło.
Kolejny dzień zaczyna się od przejażdżki trolejbusem. Kolejny dzień planowania i oczekiwania na to lepsze, które jest tuż za rogiem.
Dziwne jest to coś, które mówi: koniec. Koniec kłótni, koniec picia, koniec jedzenia, koniec dnia, koniec młodości, koniec radości, koniec. Już dość pisania, już dość marudzenia, już dość oglądania, już dość bezczynności, już dość czynności, już. Już miarka się przebrała, już się doigrałeś, już zasłużyłeś, już wyczerpało się, przelało się, dopełniło się, wypełniło się, skończyło. W końcu nastanie koniec końców i dopełni się, wypełni i skończy się kolejne życie.
Co to wtedy było? Co to się wydarzyło, że myślałem, że już się wydarzyło, a przecież po tym co jest, widzę, że się nie wydarzyło? Dlaczego wtedy pomyślałem, że jest tym co myślałem będzie? Dlaczego pomyślałem, że zakończy się i zarazem zacznie to coś.
Dlaczego ja nadal nie wiem, co to będzie? Dlaczego ja nadal nie umiem nazwać, tego co wiem, że zaistnieje? Dlaczego ja nadal tylko czuję i wciąż nie wiem?
Może rzeczywiście ten świat musi spłonąć. Może rzeczywiście, tu chodzi o ogień prawdy, ogień oczyszczenia, ogień wybawienia. Tylko jaka będzie w tym moja rola? Piromana czy strażaka? Czy mam czekać, czy zainicjować?
Trolejbus zawsze zwalnia na tym zakręcie. Niewielkim ale zdradliwym. Dzisiaj tak zrobił, inaczej było te parę dni temu.
Kierowca zlekceważył, to małe i wydawałoby się nic nieznaczące odchylenie od prostej. Może to z braku wiedzy, zaangażowania na szkoleniu, nieuwagi. Nie zrobił nic złego, bo przy swojej niewiedzy nikt nie spodziewałby się tego co mogło i nastąpiło.
Co jest winne?
Błąd konstrukcyjny? Wada materiału? Zwykłe zużycie? Siła wyższa?
Kto jest winny?
Planista? Konstruktor ? Wykonawca? Konserwator? Nadzorca? Kierowca? Dyspozytor? Bóg?